Kiedy tylko Gunses skończył swoją "popijawę", można by rzec że mnie poprosił o zakończenie żywota tego jakże biednego człowieka. A co najważniejsze hrabia chciał aby wyglądało to mało widowiskowo. Choć zaczęło mnie zastanawiać kto te morderstwo będzie podziwiał. Wiewiórki? A może borsuki? Nie lepiej aby zakatowane ciało wyglądało spektakularnie? Postanowiłem iść dalej tą myślą, zacząłem zachodzić w głowę jakby to zrobić, aby nastraszyć, oraz wywołać obrzydzenie u jego pobratymców, którzy może tędy przejadą. Ale w końcu przyszedł mi do głowy pomysł, którego początkujący psychopata by się nie powstydził.
Chwyciłem za jedną z nóg mojego jeńca po czym zaciągnąłem go do obozu. Nie zwracałem uwagi na resztę, tylko wziąłem przywiązałem do nóg mej ofiary spory kawał liny. Kiedy to już miałem gotowe, przyprowadziłem swojego konia, zawiązałem sznur do siodła, dosiadłem go i ruszyłem pełnym galopem. Ciągnąć za sobą rozkrzyczanego człowieka. Ujechałem z jakąś milę, po czym zsiadłem z konia. W świetle księżyca było widać rany na twarzy jeńca, które były najbardziej widoczne, a były to dokładniej otarcia. Wziąłem już opadniętego z sił jeńca rozwiązałem, równocześnie bacząc czy nie próbuje resztką sił się poderwać do ucieczki. Rozwiązawszy go ściągnąłem z niego kolczugę, po czym znów związałem mu ręce za plecami.
Rozejrzawszy się po okolicy znalazłem miejsce w którym miała zawisnąć "przestroga". Zaciągnąłem go w tamto miejsce po czym przerzuciłem przez dwa sąsiednie konary, przeciętą wcześniej linę na dwie równe długości. Kiedy były umocowane do konara, koniec jednej z lin uwiązałem do prawej nogi przestraszonego na śmierć więźnia. Kiedy to zabezpieczenie w razie możliwej ucieczki, na którą miał mieć za chwilę więzień zostało zrobione, kazałem siądź mu w siodle. Oczywiście bez mojej znacznej pomocy by się to nie udało. Kiedy siedział już na koniu zaraz pod konarami do drugiej nogi uwiązałem, drugi koniec liny. Więzień już wiedział co chce uczynić. Strach w jego oczach było widać przez największe ciemności, wyraz jego twarzy ewidentnie prosił o okazanie litości.
Nagłym ruchem klepnąłem konia w zad i pognałem go. Więźnia momentalnie poderwało z siodła tak że zawisł za obie nogi na konarach.Kiedy spadał, gałęzie się tak mocno naciągnęły że on padając przywalił głową w ziemię, co spowodowało natychmiastową utratę przytomności. Od czekałem trochę czasu aż te się wybudził. Wisiał on rozkraczony między dwoma konarami głową w dół, i gołą klatką piersiową. Kiedy już był on trzeźwo myślący wydobyłem z pochwy na plecach mój dwuręczny miecz. Popatrzałem na ostrze, po czym wykonałem dwa błyskawiczne ruchy. Pierwszy wykonany z prawej, rozciął końcem ostrza podbrzusze wiszącego. Efekt był natychmiastowy, jeszcze za nim zdążyłem wykonać drugi ruch, flaki więźnie gromko zawisł w dziurze, pozostawionej po ostrzu miecza. Szykując miecz do uderzenia z góry przyskoczyłem do niego o jeden krok, wybiłem się i zamachnąłem. Ostrze momentalnie pod siłą naporu, przecięło go rawie na pół. A dokładniej miecz zatrzymał mostek zakatowanego, który mimo iż został doszczętnie połamany i tak zatrzymał impet uderzenia.
Chwilę mi zajęło zastanowienie czy dokończyć dzieła i rozciąć go na pół jeszcze, ale doszedłem do wniosku że to jest wystarczające.
Po zakończonej pracy, wsiadłem na konia i począłem wracać do obozu. Tuż przed nim zatrzymałem się i zawołałem na tyle cicho że jeśli ktoś pełni wachtę mógł to usłyszeć. Po czym wjechałem do obozu i nie zwracając na nikogo uwagę poszedłem spać. Kiedy rano się obudziłem wszyscy już zbierali się do wymarszu, postanowiłem moim skromnym zwyczajem trzymać się na końcu kolumny....