Słysząc bitewne słowa Flamela i ja zapaliłam się do walki. Odrzuciłam tarczę na plecy, dając sobie większą swobodę ruchu i ruszyłam przed siebie, na kolejnego legionistę. Wzorem poprzedniego i ten wypalił z kuszy. Może i strzelcami byli dobrymi, ale sprzęt mieli co najmniej do dupy. Skoczyłam w przód, przetaczając się po piasku i rzuciłam się na wroga. Kompozytowe ostrze wyło w powietrzu, co rusz uderzając w słabsze, żelazne ostrze wroga. Byliśmy na równym poziomie, choć ja byłam dużo szybsza. Chcąc zaskoczyć przeciwnika zawirowałam w piruecie, jednocześnie chwytając obiema dłońmi za ostrze miecza. Dawało mi to dużo szersze pole manewru. Uskoczyłam przed ciosem miecza i wykonałam szybkiego młynka własną brzytwą, uderzając długim jelcem w skroń legionisty. Mocna, stalowa poprzeczka rozorała czaszkę przeciwnika, powalając go na ziemię. Nawet jeśli przeżył, nie był w stanie walczyć, cios jelcem zapewnił mu co najmniej wstrząs mózgu, może pękniętą kość czaszki. Nie zwracając na niego większej uwagi wróciłam do normalnego chwytu broni, szarżując na kolejnego wroga. Jedno, proste cięcie zniszczyło kuszę, już we mnie wycelowaną i atakowałam dalej. Ostrze co rusz ześlizgiwało się po kolczudze, nie dawało mu jednak szansy na dobycie broni. Mimo wszystko nie był w ciemię bity, odbił osłoniętym ramieniem klingę i dobył własnego miecza. Wtedy przyciągnęłam go do siebie telekinezą, jednocześnie wykonując szybki półobrót. Wykorzystując impet obrotu puściłam bękarta pod pachą, sztychując wroga w brzuch. Kolczuga, mało odporna na pchnięcia puściła, ostrze wgryzło się w ciało legionisty. Nie marnując czasu, przekręciłam miecz, tnąc wnętrzności i zapewniając mu kilka dni agonii w męczarniach. Odwróciłam się, widząc pobladłą twarz człowieka i wyszarpnęłam broń. Krew chlusnęła na piach, znacząc moje też moje ubranie. Cięłam zamaszyście po twarzy, dodając mu dodatkowego cierpienia. W tym momencie dostrzegłam kolejnego wroga, już celującego z kuszy. Przypadłam do ziemi, słysząc przelatujący nade mną ze świstem bełt. Szybko wstałam, jednocześnie generując energię magiczną, tak potrzebną do rzucania zaklęć - OIIIG - Nad dłonią utworzyła się ognista strzała, którą posłałam telekinezą w stronę wroga. Płomienie rozproszyły się na kolczudze wroga, dając mi kilka cennych chwil na dobiegnięcie i zadanie ciosu. Kompozytowa klinga zawyła, wgryzając się w gardło przeciwnika. Z rozpędu wykonałam jeszcze kilka kroków, za moimi plecami zaś przeciwnik padł na kolana, przykładając dłonie do rozrąbanego gardła.