- Się, kurwa, czarnuch odezwał - odparłam zgryźliwie, masując łopatkę. Po kilku godzinach od postrzelenia i wyleczenia w zasadzie nie czułam już bólu, rana przestała mi doskwierać. Powoli wstałam, ciesząc się z odzyskanej sprawności. Było to dla mnie ważne, nie lubiłam siedzieć spokojnie i obserwować, jak obrywają kompani lub choćby sprzymierzeńcy. Dużo lepiej czułam się w ogniu walki, z mieczem w dłoni. Rozejrzałam się i dojrzałam wzrokiem bukłak z nieokreśloną póki co cieczą w środku. Podeszłam powoli, nie chcąc nadal naruszać magicznych wiązań i odkorkowałam naczynie, wąchając podejrzliwie zawartość. Woda. Bez dłuższego namysłu upiłam kilka łyków, rozkoszując się rześkością spływającą w dół gardła. Na polu bitwy nikt nie dał mi żadnego płynu, przez co czułam swego rodzaju dyskomfort. Teraz jednak szybko opróżniłam bukłak i usiadłam z powrotem na łóżku.
- Tak nawiasem, kto mnie uratował? - spytałam, niepewna odpowiedzi. Wszak była to dla mnie dość ważna kwestia, zatem zależało mi na jej poznaniu.