Diomedes wpadł między grupkę wrogów liczącą dokładnie cztery jednostki. Wykrzywił usta w szyderczym, okropnym uśmiechu i rozpoczął taniec ostrza. Natarł z obrotu na troje z nich, trafiając tylko jednego z nich, lekko przecinając brzuch. Kropelki krwi padły na udręczoną rzezią ziemię. Diomedes pchnął mocno, lawirując pomiędzy wojownikami. Cios został sparowany, więc Kruk musiał szybko przemieścić się na jakieś inne miejsce, coby go szybko nie dopadli. Sparował dwa ciosy, wykonał szybki pół obrót i odciął głowę jednemu ze zgromadzeniowców. Krew trysnęła na wszystkie strony, a głowa posłana siłą cięcia ku górze spadła, uderzając donośnie o ziemię. Diomedes trzymał gardę zasłaniając się przed kolejnymi dwoma ciosami. Zataczał lekkie półkole, cały czas pozostając w ruchu. W końcu pchnął jednego przeciwnika od tyłu, wykręcając nadgarstek. Zostało już tylko dwóch, zdruzgotanych wojowników. Gdyby mogli, pewnie by się poddali. Honor jednak nie pozwalał im na takie godne pożałowania zachowanie. Diomedes od razu poczuł do nich szacunek, co jednak nie mogło zmienić jego zamiarów. Ruszył w ogromnym pędzie na szyk przeciwników, rozdzielając ich, i chlastając jednego pięścią prosto w twarz. Kruk obrócił się i uskoczył zwinnie przed pchnięciem, a potem kopnął kolanem schylonego przeciwnika prosto w twarz. Wykonał zręczny, finezyjny obrót i ciął przez ramię jednego z wojowników. Krew znów trysnęła na umęczoną ziemię. Diomedes już miał dość jej widoku, dość zapachu gnijących ciał, dość tej bitwy. Jednakże nie mógł przestać walczyć. Musiał, dla dobra bractwa, dla dobra swych kompanów, dla dobra swego brata i dla dobra świata. Zgromadzenie Angelosa było niebezpieczną organizacją, nawet bez swojego władcy, który dawno już wąchał kwiatki od spodu. Diomedes kończąc swoje dzieło rozciął szyję przeciwnika jednym prostym cięciem i obrócił się na pięcie, natychmiastowo parując cios ostatniego przeciwnika. Stal szczęknęła donośnie, a Diomedes odbił w bloku broń przeciwnika i zwinnie przeskoczył w prawo tnąc po żebrach. Wojownik skulił się, zasklepiając ranę ręką, ale nadal bronił się przed ciosami Diomedesa. Kruk miał jednakże ułatwioną sprawę, więc kopnął, podcinając nogi przeciwnika i uderzył go mocno barkiem. Zamachnął się z obrotu, jednakże o dziwo przeciwnikowi udało się jeszcze unieść broń do bloku. Diomedes uskoczył na prawo i znów ciął po żebrach. Wojownik padł na ziemię i pojękiwał cichutko z bólu. Kruk nie chcąc już dłużej przypatrywać się cierpieniom przeciwnika, chwycił miecz i zakończył jego żywot prostym cięciem. Miecz. To on decydował o życiu i śmierci. I w tej sytuacji ta kwestia była od niego zależna. Diomedes machnął lekko mieczem, z którego zleciały kropelki krwi. Patrzył na pogorzelisko z obrzydzeniem. W ustach czuł kwaśny smak. Od tego wszystkiego robiło mu się nie dobrze. Bitwa była okropna, brutalna i bezlitosna. W niczym nie podobna do poprzedniej, która skończyła się stosunkowo szybko. Ciała zdobiły teren prawie tak gęsto jak drzewa las. Diomedes zaklął cicho pod nosem, rozmasowując nadwyrężone ramię. Mimo wszystko bitwa zbliżała się ku końcu, co można było zobaczyć i po coraz liczniej zdobiących ziemię ciałach. Diomedes zaklął ponownie i splunął.
0/130