Nadal siedząc spojrzałem na TheMo oczekując rozkazów. O ile nie będzie miał dla mnie jakiś szczególnych to z racji średniego zasięgu pewnie ustawię się między piechotą a magami.
No to się zaczyna. Pomyślałem sobie z niezadowoloną miną. Moje niezadowolenie wynikało z wielu czynników. Nie pasowało mi to, że tu jestem. Cały czas mam wrażenie,że mógłbym się bardziej przydać gdzie indziej na jakiejś misji Paktu, jakiejś dywersji czy zdobywaniu przewagi w wiedzy. Walka w ścisku na tak wąskim gardle jak ten most, gdzie świetnie wytrenowany rycerz jest niewiele więcej wart od chłopa z widłami nie przemawiała do mnie. Puki co nie miałem jednak nic lepszego do roboty więc postanowiłem pomóc zbytnio się nie narażając, żeby ocalić swoje życie i przydać się gdzie indziej. To nie tak, że nie jestem wstanie poświęcić się dla idei. Tylko ta idea do mnie nie przemawiała. Zwyczajnie kalkuluje dany moment. Bitwa jest, albo przegrana, albo kupi nam trochę czasu, ale na pewno w ciągu najbliższych godzin zginie wielu dobrych ludzi, potrzebnych i przydatnych gdzie indziej. Co prawda nie znam za dobrze naszego przeciwnika, ale mogę założyć, że nie morduje wszystkich jak popadnie. W takim wypadku nie lepiej było by się poddać, ocalić życie i rozpocząć walkę podziemną?
Nie było jednak już czasu na rozważania. Liczyło się tu i teraz. Wierzę, że podejmując dobre, rozsądne decyzje uda mi się zachować życie i wspomóc naszych.
Nad tym właściwie pracowałem będąc na mojej wyprawie. Rozważałem tą sentencję Paktu i tak właśnie ją zinterpretowałem. Nie ma co myśleć jaką moc kiedyś osiągnę. Nie ma co myśleć ile dobra wtedy będę mógł robić. Nie ma co dążyć do tych celów wszelkimi środkami, bo na tym zawsze ktoś ucierpi. Liczy się to by z obecnej sytuacji, przy obecnych możliwościach, wyciągnąć jak najwięcej dobra, jak najmniejszym kosztem. Co rozumiem przez dobro? To na inny raz.
Wyrwałem się z pewnej zadumy, sprawdziłem sprzęt i stanąłem obok TheMo, czekając.