Pałasz też został przywiązany do drzewa stojącego przy drodze. Nie podobało mu się to, szarpał za liny, ale nie miał większego wyboru. Zaparł się na tylnych nogach, jak to ostatnio miał w zwyczaju, i ciągnął. Nic z tego. Liny były solidne, specjalnie na takie wyjątkowe przypadki. Zapas owsu w worku powinien starczyć na cały dzień.
Karego wierzchowca w ciemności niemal nie było widać, tylko oczy błyszczały. Anielica wyjęła z juków swoje pożywienie, czyli wędzone mięso i kiełbasy, kilka bułek, ser i sucharki. Zajęła swoje miejsce przy ognisku. Wzięła kromkę chleba, wetknęła na patyk i trzymała niedługo nad ogniem - czekała, aż chleb się zarumieni, stanie się chrupki i ciepły. Gdy kromka była gotowa, Eve zdjęła ją z patyka, wyjęła kiełbasę, i zjadła tak przyrządzoną kolację. Zagryzła kawałkiem sera i popiła wodą z bukłaka. Ogień dawał przyjemne ciepło, nie było zbyt gorąco, można rzec w sam raz. Ciepły wieczór spędzony w dżungli. I wyjątkowo bez żadnych bestii dokoła. Prócz wiwern oczywiście, ale one były daleko...
Rozgwieżdżone niebo, praktycznie wszędzie takie samo, nad Chatal zdawało się być zupełnie inne niż nad północnym Valfden. Nad górami było czyste, klarowne, gwiazdy to były nieskazitelnie białe punkty wyraźnie się odcinające na tle najczarniejszego nieba. Zdawało się, jakby były zmarznięte, skoncentrowane w sobie. Tutaj niebo zdawało się rozgrzane i samo jak gdyby było zmęczone ziemskim upałem, choć nie dosięgało go wcale. Gwiazdy migotały intensywnie, ciepłe powietrze nadawało im rozmytych kształtów.
Niedługo trwało to rozmyślanie panny Antarii o wyglądzie nieba w różnych częściach świata. Senna atmosfera zapanowała, gdy melodia wypełniła przestrzenie w umyśle.
Paladyni siedzieli trochę dalej od ogniska i rozmawiali ściszonymi głosami. Nie mówili o walce, a o jakichś swoich sprawach, które zaprzątały im ostatnio głowę. Słychać było kobiece imiona pomiędzy wymienianymi komplementami. Ale też mowa była o broni i o przewadze miecza nad szablą, i dlaczego tak mało wojowników w bractwie walczy młotem. Następnie kolejni rycerze mówili "dobranoc" pozostałym, przewracali się na drugi bok, i skurczeni zasypiali przysłuchując się tak miłemu dźwiękowi ludzkiego głosu. Oznaki, że ktoś drugi jest obok, że ma miecz przy pasie i ostrzeże przed niebezpieczeństwem.
Eve, dziwnie spokojna, także położyła się na boku, ale nie zamykała oczu. Patrzyła w wątły płomień, później na Kenshina i zastanawiała się, o czym może myśleć śmiertelnik przed niebezpieczną walką, na którą dobrowolnie się wybrał. Sama już niemal zapomniała o jej myślach, na przykład przed walką na Zuesh. Wtedy bała się, ale nie czuła aż tak bardzo tej możliwości śmierci. Zbyt wiele potężnych postaci ją otaczało, by dać jej umrzeć. A może to ufność w swe umiejętności bojowe? Choć ta egzystencja, pozbawiona strachu o własne istnienie, być może nigdy nie miała sensu, ani smaku prawdziwego życia, takiego ludzkiego, z codziennymi troskami.
Eve przewróciła się na drugi bok, przy okazji szybko odgoniła te rozmyślania natury egzystencjalnej. Nie było można ich zagłuszyć, przynajmniej nie teraz...
Antarii, przysłuchując się tej dziwacznej w jej odczuciu melodii, ni to wesołej, ni to smutnej, zamknęła oczy, ale nie zasypiała jeszcze długo. Nie mogła zasnąć.