Stała bez ruchu przyrośnięta do podłogi. Serce łomotało jak spłoszony ptak, lecz nie miało szansy nigdzie uciec. I miała pustkę w głowie stojąc tak przed aniołem do złudzenia przypominającym Funerisa. Lub prawdziwym Funerisem ale sprzed kilku tygodni. W to drugie wolała nie wierzyć, tak samo jak wcześniej nie chciała sobie wyobrażać tych tortur. Odganiała od siebie obrazy krwi, prób ucieczek, spędzania tyle czasu w tych ohydnych podziemiach, w samotności, pozbawionym nadziei. Teraz musiała na to patrzeć, choć nie chciała. Anioł, przeznaczony do zdobywania przestworzy, zbliżania się do Zartata, spętany teraz przez kajdany i mroczne siły, otoczony przez nieprzyjaciół...
Eve zadarła głowę do góry spoglądając na poranioną twarz ukochanego. I nagle tę niezmąconą ciszę podziemi przerwał głos. Lecz nie dochodził nigdzie z zewnątrz- lecz z jej głowy. Stała samotnie przed aniołem, przed wielkim byczym posągiem jak mała dziewczynka i słuchała tego głosu, który skierował do niej kilka krótkich słów o potędze miłości. Silniejsza od śmierci, magii, zła, a nawet od zwykłych kajdan.
I krótkie konkretne pytanie, na które odpowiedź brzmiała
-Tak
wypowiedziane szeptem, lecz zrozumiale, z wiarą i powagą.