Jakaś powalona taktyka niektórych z jego nowo poznanych towarzyszy jakimś cudem sprawiła, że nie zginęli w pierwszej sekundzie natarcia. Nie miał zamiaru rozwodzić się nad tym, ale podzielał na pewno zdanie Aragorna, który mówił coś o zasranych komandosach. Na początku tylko obserwował, jak Silvaster wbija się klinem w grupę dwudziestu wampirów, która powinna go rozszarpać w kilka sekund. Podobnie jak Dragosani wzbił się w powietrze. On był jednak znacznie większym punktem na nocnym niebie niż mały nietoperz, który mógł być na siłę wzięty za jednego z komratów tych wygłodniałych i krwiożerczych bestii, które zastali na brzegu. Będąc już w pełnej zbroi, wyciągnął Nelthariona i musnął lekko wargami jego brzeszczot. Odbił się jedynie z prawej nogi, którą opierał wcześniej na beczce i wzbił się w powietrze. Rozpostarł szeroko śnieżnobiałe skrzydła, które złapały nocny wiatr wiejący ze strony morza. Chłód owiał mu twarz, gdy mijał linię brzegową. Wzbił się wyżej i wyżej, robiąc koło od prawej strony. Zawisnął na moment w powietrzu, rozejrzał się po polu walki i runął w dół pod kątem jakichś trzydziestu stopni. Złożył odpowiednio skrzydła, by nadać sobie wystarczającą prędkość, zmrużył oczy, by skoncentrować się na celu i po prostu wpadł na wampira, który biegł na jednego z jego towarzyszy. Wąpierz wytrącony z równowagi runął jak długi kilka metrów dalej, zaskoczony atakiem, którego po prostu nie widział. Funeris również na moment stracił równowagę, ale zaraz wyrównał poziom i zaczerpnął z łaski Zartata drzemiącej w głębinach jego duszy. Magiczna energia wzmacniana dodatkowo miłością jego ukochanego boga przepływała przez wszystkie komórki jego ciała. Poeta w jednej krótkiej chwili zebrał ją najpierw do swojego serca, a później pchnął w stronę prawej dłoni, w której dzierżył miecz. Pędząc wybrukowaną drogą razem z krwią, wyprzedzając ją na każdym zakręcie, boża łaska minęła obojczyk, zeszła w dół poprzez biceps i zakręcając w łokciu znalazła się w dłoni. Niemalże można było dostrzec jej emanację, gdy anioł robił zamach swoim czarnym jak najczarniejsza noc ostrzem. Zataczając obszerne koło, przy strzyknięciu nierozgrzanego stawu, miecz poszybował po łuku w stronę przeciwnika. Cała łaska Zartata przelała się w ten jeden kawałek metalu, który teraz przecinał powietrze niby ciepły nóż, który ktoś zatapia w świeżo ubitym maśle. Klinga zrobiła jeden pełen obrót i natarła na nieświadomego niczego i nadal nieco zdezorientowanego wampira. Krwiopijca nie poczuł nawet, jak czarna ruda przeszywa jego kręgosłup, wchodzi w szyję i rozpoławia czaszkę dokładnie na dwie równe i idealnie identyczne części. Teraz można zobaczyć co ów wąpierz ma w prawej, a co w lewej półkuli niedziałającego już mózgu. W magiczny sposób ostrze zaczęło zakręcać i wracało już do ręki jego właściciela. Funeris zamortyzował uderzenie rękojeści w jego dłoń cofając ją minimalnie, gdy przyjmował broń z powrotem. Jakiś pozostały przy życiu wampir kłusujący tej nocy nad brzegiem morza przebiegał właśnie obok i po prostu zaatakował Poetę, jakby był barankiem, który samowolnie przyszedł na rzeź. Funeris Venatio błyskawicznie obrócił się w jego stronę, zbił atak wysłużonej klingi na prawo i sam ruszył w fincie. Był mistrzem walki mieczem, jednak akurat w tym przypadku głodny wampir nie zachowywał się jak na pojedynku. Zero było w nim finezji, którą mógłby popisywać się przed swoimi nauczycielami, czy młodymi damami, które mdlały na widok jego diablo przystojnej twarzy i lekkiego zarostu. Rąbnął więc na odlew z prawej, chcąc ciąć poziomo i trafić w miejsce, gdzie szyja anioła łączy się z jego głową. Wojownik Zartata schylił się błyskawicznie, złożył całkowicie skrzydła i wybił się z prawej nogi do przodu. Chciał uderzyć opancerzonym barkiem w korpus wąpierza, lecz ten szybko uniknął ciosu i ciął z góry wykręcając się w piruecie. Funeris wykorzystał swoje skrzydła, zachował równowagę i odpowiednio ustawił miecz, zbijając atak prosto w mokry nadmorski piasek. Zimny powiew powietrza otrzeźwił dwójkę wojowników, jednak to było nic w porównaniu z tym, co trawiło organizm krwiopijcy. Potrzebował on usilnie krwi, której w ciele anioła była dobrych kilka litrów. Natarł więc znowu, ale tym razem to on natrafił na pustkę, gdyż Poeta wywinął się w uniku, zaatakował z dexteru i przełamał obronę wąpierza. Zranił go najpierw w lewe ramię, w którym ten nie dzierżył tej nocy żadnej broni. Po chwili jednak wykonał następny atak, który wampir zablokował w ostatniej dosłownie chwili. Poziome cięcie odchodzące nieco od ciała weszło jednak w cel, przecinając prawy bok kłusownika, którego nie imał się czas. Ale imało się ostrze. Ostrze, które kolejny raz ruszyło do natarcia, przedzierając się przez naprawdę zabójczo skuteczne bloki. Zraniony i rozdrażniony nie wybronił jednak wszystkiego. Kilka sekund później z poziomu mokrego piasku wampir obserwował jeszcze jak jego pozbawione głowy ciało chwieje się pośród pobojowiska i upada wreszcie w głuchym plusku. A potem była już tylko wieczna ciemność i ukojenie od głodu krwi, którego nie dane mu będzie zaznać już nigdy więcej.