- A ja nie potrzebuje - rzekł Gunses wchodząc do środka. Pożywał się niedawno, starczy mu na cały dzień. Wszedł, zdjął łuk, kołczan i zwiesił je na wieszaku. ÂŚciągnął z pleców wielki miecz i oparł Siewcę ÂŚmierci o ściankę. ÂŚciągnął rękawice. Jedną dłonią białą jak marmur, drugą przypominającą szpon demona z koszmarów rozwiązał rzemienie skórzanej maski i odrzucił ją na plecy. Oczom zebranych ukazała się twarz godna bicia na monetach. Skóra biała jak kreda, oczy wielkie, całe czarne niczym płynna smoła, włosy koloru mleka, krótkie, ufryzowane.
Wampir wszedł do większej sali, usiadł na fotelu, godnie i przykładnie, tak jak siadać nakazywały kanony wampirzej kultury. Sabatu już nie było, ale istniały wampiry.