Dracon latał sobie wokół statku, wypatrując ofiary. Chlapał przy tym kroplami krwi, skapującymi z ostrze broni. Kolejną ofiarę w końcu wyjrzał. W sumie było z czego wybierać... Pirat biegł właśnie wzdłuż burty, chcąc chyba przyłączyć się do swoich towarzyszy, którzy zajęci byli umieraniem pod ostrzami Mogula. Zeleris obniżył lot i wylądował na deskach pokładu za morskim bandytą. Ten, słysząc uderzenie, zatrzymał się i odwrócił. Widząc za sobą coś dużego, czarnego i rogatego, wrzasnął. Mimo to dzielnie zaatakował. Miecz trzymał dość nieporadnie, zresztą Flamel swój topór także. Pirat pchnął, celując w brzuch dracona, lecz ten zdążył uchylić się. Złapał za wyciągniętą rękę pirata, w której ten dzierżył miecz i pociągnął. Był, no cóż, nieco silniejszy od człowieka, więc jego przeciwnik stracił równowagę. Dracon uderzył toporkiem. Trafił w nogę pirata. Ostrze wbiło się w mięsień, rozcięło ścięgno, lecz zatrzymało się na kości. to wystarczyło oczywiście, aby przeciwnik stracił wolę walki, lecz żył jeszcze. Zeleris złapał go mocno za kark, machnął potężnie skrzydłami i wzniósł się w powietrze, wraz z pasażerem. Wzleciał na kilkanaście metrów, pirat szamotał się i wrzeszczał, chcąc się uwolnić. Nie dawał zbytnio rady. Miecz wypuścił z ręki już wcześniej, a teraz jakoś nie przyszło mu do głowy, aby dobyć sztyletu. Po chwili i kilkunastu metrach w górę, pirat został uwolniony. Zeleris po prostu puścił go, skazując na lot w dół i bolesne spotkanie z pokładem. Morski bandyta spadł wrzeszcząc. Trzasnął z impetem w burtę fregaty i przetoczywszy się, spadł z niej do morskiej wody. Szanse jego przeżycia były znikome. Flamel zaśmiał się radośnie.
110/122