- Odpowiedniki waszych monolitów. My, Elfy, nazywaliśmy je kostkami, kiedy były popularniejsze. Teraz ich prawidłową nazwą powinno się mówić nań Yer'Ellas. Leśne ścieżki. W wolnym tłumaczeniu - mówił a Ty się rozglądałeś. Byliście na polanie. Była ciepła noc, niebo było bardzo dobrze widoczne. Dookoła była noc i żyjący las. Odezwała się sowa, to jakieś ptaszki. Polana rozbrzmiewała grą świerszczy, po niebie leciały klucze jakiś ptaków. Polana była idealnym kołem, dużym, o średnicy co najmniej kilometra, dookoła zaś niej zaznaczała się ściana czarnego lasu. Nie byłeś tutaj nigdy. Nie miałeś pewności, czy jesteś nadal na Valfden, ale zdałeś sobie sprawę, że noc nie różni się jakoś bardzo. Na samym środku polany z bujnych traw, ziół i kwiatów wystawał kamień. Duży i płaski. Wyglądał niczym przyczajony drapieżnik. Kiedy podeszliście do niego Elf dotknął kamienia ręką. Po błyszczących kroplach rosy na kamieniu przebiegły srebrne niteczki, niby pajęczyna. Nie wiedziałeś, czy to czary, czy odbicie światła księżyca w kroplach rosy. Zaraz zaraz...
- Wiesz kim jestem? Jak mnie zwią?