Do portu trafiliście szybko. Prowadziła do niego największa uliczka w mieście. Atusel było wielkim miastem, rzecz jasna nie umywało się do stolicy, które swój rozwój zawdzięczało morzu, połową ryb, wydobyciem pereł, handlowi zamorskiemu, cumowaniem tutaj statków, przeładunkiem i zaopatrzeniem się statków w wodę i jedzenie na kolejne długie tygodnie pośród wód. Od nastania Mgły wszystko się zmieniło. Mgła pozbawiła Atusel swego źródła dochodu. Doświadczyli to wszyscy. Każdy mieszkaniec tego miast odczuł to na sobie. Dlatego też niektórzy z tych, których społeczeństwo nie akceptowało, a którzy nie umieli żyć bez otwartych szlaków morskich, postanowiło przyłączyć się do osób, które za kilka miesięcy miały znieść Mgłę. Jedną z tych osób był Quasimodo. Ale tego wiedzieć nikt nie mógł.
Na przystani nie szukaliście go długo. Zauważyliście cholernie barczystego i dość niskiego jegomości. Szedł z flaszką z przystanie na jeden ze statków, który Mgła uwięziła na Valfden. Miał garba i to takiego, że oczy wychodziły z orbit. ÂŁapy jak konary zwisały mu jak małpie do ud. ÂŻłopiąc wódę wszedł na okręt i tam go z oczu starciliście.