Nie można powiedzieć, że jest to wysokiej klasy lokal. Pijana gawiedź grała tutaj w karty lub przekrzykiwała siebie nawzajem. Pojawienie się zakonników nie spowodowało większego poruszenia.
Karczmarz popatrzał spode łba na zakonników, nadal zajęty wycieraniem kontuaru, rzekł:
- Ach to wy. Rycerze, czy zakonnicy. Pokazać pokoju nie mogę, bo innych klientów mam. Specjalnych względów chcecie czy czego?! Wasze pokoje znajdują się na pierwszym piętrze. I są dwa, a nie trzy. Sołtys zapłacił za tyle. Jeden jest dla tej o to panienki - tu wskazał na Patty, a jeden dla Ciebie i twojego brata, czy jak tam się nazywacie nawzajem. - skończywszy swój monolog, karczmarz sięgnął pod ladę i wyjął dwa klucze.
Tymczasem w innej części wioski Julian szykował się do rozmowy z sołtysem wioski.
Wskoczyłem na konia i zacząłem szukać domu sołtysa. Z tego co on mi mówił, z daleka rozpoznam jego miejsce zamieszkania. Nagle zobaczyłem typową wiejską posiadłość otoczoną wielkim, pięknym ogrodem. Jeśli on tu nie mieszka, to ja jestem smokiem.
Zszedłem z konia i podszedłem do drzwi. Zapukałem, grzecznie, kulturalnie - dwa razy. Otworzył mi pachołek, który powitał mnie słowami:
- Dobry wieczór, a szanowny pan do kogo?
- Jestem wysłannikiem Bractwa. Miałem się spotkać z sołtysem.
- Spodziewaliśmy się pana. Proszę za mną.
Wprowadzono mnie do jadalni. W okół mnie na ścianach wisiały głowy przeróżnych bestii w formie ozdoby.
Sołtys, człowiek potężnej budowy, łysy, ale z potężnym wąsem, siedział w centralnej części stołu.
Na mój widok wstał, podał rękę i przywitał słowami:
- Zartat z Tobą, mój drogi zakonniku. Rozumiem, że przyszedłeś porozmawiać o świątyni na północy.
Przytaknąłem tylko głową i zadałem pytanie:
- Dokładnie. Jestem ciekaw, co w niej jest takiego niezwykłego, że podczas pierwszego spotkania zakwalifikował Pan, tą sprawę jako niecierpiącą zwłoki.
- Już wszystko wyjaśniam. Ten budynek stał tutaj od wieków. Wcześniej nikt na niego nie zwracał uwagi. Nie przeszkadzał nam, ponieważ był ukryty w lasach. Od pewnego czasu jesteśmy zmuszeni zapuszczać się w te rejony. Wioska utrzymuje się z myślistwa. Z tego żyjemy. Jednak na skutek naszej działalności musieliśmy zapuszczać się w te rejony. Pewnego razu zaginął nam myśliwy, oczywiście wtedy nie znając skalę zagrożenia zignorowaliśmy to. Ale kiedy zaginęli kolejni myśliwi zorganizowaliśmy wyprawę. Z trzech znaleźliśmy jednego. Majaczył, a jedyne, co mógł wypowiedzieć to „Nie otwierajcie świątyni”. Zmarł po trzech dniach.
- A zatem to bardzo poważna sprawa. Wyruszamy jutro z samego rana.
- Przy wejściu do lasu zostawiłem dwóch ludzi, którzy mają ostrzegać wioskę. Spotkajcie się z nimi.
Wstałem i pożegnałem się z wójtem. Droga do karczmy nie była obfita w wydarzenia. Wszedłem do wynajętego pokoju i natychmiast usnąłem.