Już miałąm chować miecz do pochwy, gdy nagle przed nami dało się usłyszeć koszmarny, złowieszczy wręcz jęk. W nozdrza uderzył obrzydliwy smród rozkładającego się ciała, który wywoływał u mnie lekkie zawroty głowy. Skoncentrowałam się jednak na walce, wyciągając przed siebie lewe ramię. Zombie miały pewną interesującą słabość, którą zamierzałam teraz wykorzystać. Skumulowałam trochę energii magicznej, wedle instrukcji nauczycieli z Gildii i mruknęłam - OIIIG - nad dłonią uformowała się ognista strzała, którą bez wahania posłałam w stronę najbliższego zombie. Płomienie rozproszyły się na wysuszonej skórze ożywieńca, sama jednak nie miałam czasu na podziwianie efektów mojej magii. Skoczyłam do przodu, unikając w piruecie ataku kolejnego zombie. Wykorzystując miecz jako przeciwwagę, wyniosło mnie poza zasięg rąk stwora. Sama jednak miałam oręż w ręku, i to bardzo ostry. Stanęłam pewniej i cięłam z wykroku, płynnie przechodząc przez kolejne sekwencje. Srebrzyste, lustrzane ostrze migało w słabym świetle. Potwór jednak nie był bezbronny, moje cięcia nie były zbyt silne, nigdy nie zasłynęłam z olbrzymiej krzepy. Obrzydliwie charcząc, stwór ruszył do przodu, wznosząc pobrużdżone ramiona. Uskoczyłam w bok, wnosząc klingę do potężnego cięcia. Dzięki szkoleniu w Bractwie byłam dużo szybsza od przeciętnego człowieka, postronny obserwator mógłby jedynie dostrzec zamazaną smugę w powietrzu. Kompozytowa klinga wgryzła się w ciało zombie, wyzwalając je od nieżycia. Z rozrąbanego gardła płynęła dziwaczna, obrzydliwa krew. Obróciłam się, widząc dopalającego się ożywieńca i doskoczyłam do niego, skracając jego cierpienia jednym, zamaszystym cięciem, skręcając biodra. Zombie upadło na posadzkę.
2/6 zombie