- Nie. Jesteś w jaskini, weź poskrob na ścianie, czy coś - poradził, powstrzymując się od ironicznej uwagi. Skąd niby miałby mieć przy sobie cokolwiek do pisania? Zresztą starzec jakby przestał go interesować, choć nadal niewiele się o nim dowiedział.
- Ja idę odprowadzić tę dziewczynę do ojca, pewnie jest wygłodniała i zmęczona, a ja nie zamierzam tutaj sterczeć jak ten debil i słuchać jak jej w brzuchu burczy. Jak chcesz jeszcze sobie pogadać z tym dziadkiem, to potem znajdziesz mnie w karczmie, bo to córka karczmarza właśnie jest - powiedział i zawrócił w stronę korytarza.
- A panom milicjantom bardzo dziękuję za pomoc, bez was pewnie skończyłbym tak, jak teraz wyglądają ci kultyści - zarechotał. Ruszył prosto po zimnej, kamiennej posadzce i tym razem nie skręcał w żadne rozwidlenie, tylko poszedł dalej, do wyjścia jaskini, skrzętnie ukrytego przez zakamuflowaną w podłożu klapę. Rozkazał dziewczynie zostać chwilę na dole, wyszedł na górę, otworzył klapę i wyszedł na zewnątrz. Z ulgą odetchnął świeżym powietrzem, uderzyło go z mocą skarpety wypełnionej mokrym piaskiem. Odchylił plecy do tyłu i wsłuchiwał się w szczęk strzelających kości. Przytachał pod klapę jakiegoś badyla i podparł nim ją, by móc pomóc dziewczynie wyjść po drabince. Wydawała mu się niesamowicie lekka, gdy podtrzymywał ją w swych ramionach. Gdy wyszli na zewnątrz, wziął ją na ręce, by nie pokaleczyła swych nagich stóp. Rozgarnął krzaki tworząc małe przejście, by ostre gałązki nie zadrapały jej gładkiej cery. Sam się dziwił z jaką czułością robi każdą z tych czynności, miał nadzieję, że nie budzą się w nim ojcowskie instynkty, był zdecydowanie zbyt zarobiony, a co ważniejsze, zbyt młody, by wychowywać dziecko. I znów w jego głowie pojawił się Zeleris, rzucający jakąś ironiczną uwagę na temat jego ojcostwa. Diomedes po raz drugi uśmiechnął się pod nosem i ruszył powoli w stronę miasta. Miał nadzieję, że nie wzbudzi niepotrzebnej uwagi, gdy będzie tak paradował z zakrwawionym mieczem, opatrunkiem na ramieniu całym przemoczonym we krwi i przestraszonej dziewczynie w ramionach. Z drugiej strony miał to w sumie gdzieś. Pewnie ruszył w stronę, gdzie jeśli dobrze pamiętał, stała tawerna. Miał zajęte ręce, więc drzwi otworzył kopniakiem, robiąc przy tym sporo hałasu i zwracając na siebie uwagę wszystkich oczu w karczmie. Nie zważył jednak na to i pewnym krokiem ruszył w stronę lady. Posadził młodą dziewczynę na jednym z siedzeń, przysiadł się do niej i zawołał donośnie.
- Karczmarz!