Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Diomedes boleśnie zdał sobie sprawę z własnej bezradności. Nie mógł od tak wylecieć sobie na środek pieczary i cisnąć w maga błyskawicą. Może i miał przy sobie atut ataku z zaskoczenia, ale dręczyło go przeczucie, że mag był czujniejszy niż na to wyglądał. Oczekiwał więc, że Darlenit coś wymyśli, da mu jakiś znak. W tej samej chwili uświadomił sobie, że w drugim rozwidleniu najpewniej znajdowały się przyszłe ofiary kultu. Na razie jednak odepchnął tę myśl, chciał skupić się na obecnej sytuacji i działać możliwie jak najrozsądniej i z jak najlepszym skutkiem. Niestety, całkowita pustka w głowie stanowiła poważnego oponenta, który hardo stał w wyzywającej pozie przed paczką ze świetnymi rozwiązaniami i wyglądało na to, że Diomedes będzie musiał się sporo nagłowić, by pokonać tą pustkę i dostać się do skarbu, którego strzegła. Otrząsnął się z zamyślenia i ponownie przeniósł wzrok na trzy postacie w głębi pieczary. Zmarszczył brwi i zaczął przyglądać się z zastanowieniem starcowi, który wykrył jego obecność. Coś w nim było nie tak, wyglądał, jakby ta sytuacja zupełnie go nie dotyczyła, ale jednocześnie był tu, w jaskini fanatyków, musiał mieć z nimi jakiś związek. Jego osoba zaczęła mącić i tak już niespokojne myśli Diomedesa. Zastanawiał się, kim u licha jest ten staruszek. Wpatrywał się w niego, jakby właśnie stamtąd miało przyjść rozwiązanie, jakby to właśnie ten starzec miał mu pomóc. Gdy złapał się na tej myśli, w duchu z siebie zakpił.