Zaczęliście kierować się w głąb lasu. Słowo które padło było dość łagodne, ale wasze ucho je wychwyciło. Dalej był szept, którego zrozumienie gwarantowało tylko i wyłącznie podejście bliżej. Przedarliście się przez krzewy bezszelestnie. Zauważyliście, że zmierzacie ku uskokowi jaru. Jar był stromy, ale i szeroki. Od przeciwległej ściany oddzielała was odległość 40 metrów. To właśnie z przeciwnego uskoku dochodził szept. Zauważyliście postacie. Dwie. Niczym posągi mierzące się wzrokiem na przeciwległym szczycie kamiennego jaru. Postacie były bardzo kontrastowe, ale od razu dało się zmiarkować, że nie są to mutanty. Wykorzystując nocną porę staliście się niewidzialni, aby zbliżyć się bardziej. Wkroczyliście praktycznie na samą krawędź urwiska. Biel kamyków i szarość skały pod waszymi stopami zlewała się z mchem i porostem. Wąwóz miedzy dwoma uskokami usiany był gęsto krzakami i pokrzywami. Rosło w nim dość mało drzew w porównaniu z borem który was otaczał. Teraz, skryci za olszami i krzewami bzu mogliście przypatrywać się rozmówcom. Różnili się.
Pierwszy z nich, stojący z prawej strony był prawie zupełnie rozebrany. Jego cera był ciemna, jakoby opalał się kilka dni. Włosy czarne i grube nosił rozpuszczone, sięgające łopatek pleców. Lekko upstrzone były one jednostkowymi sztukami igliwia i liści. Twarz, krzepka i młodo wyglądająca również pokryta była kilkudniowym zarostem. Na szyi nosił rzemyk z zawieszonymi kłami bestii. Ręce w nadgarstkach i kostki zdobiły wielokrotnie okręcone rzemienie. Na biodrach, zawieszone na pasie miał zwierzęce skóry sięgające ud, zakrywające co należało i z przodu i z tyłu. Zaskakująca była tężyzna fizyczna przy tym wzroście. Człowiek mierzył niemalże dwa metry, a i zbudowany był niby posąg herosa. Jego oczy, duże i dzikie niczym u żbika miały kolor ciemnego brązu. Mężczyzna był bez butów i bez innej odzieży, ale ni był brudny czy zaniedbany.
Drugi z rozmówców ubrany był od stóp do głów. Nosił wysokie elfie buty z jakże charakterystycznym rzędem kilkunastu klamer. Do tego spodnie szerokie o wielu kieszeniach, niekrępujące ruchów. Górę odzieży tworzył mistrzowskiej roboty kubrak. Szyty na miarę, zdobiony z zewnątrz złotymi i srebrnymi liniami, a wewnętrzne wzmacniany metalowymi płytkami, chroniącymi częściowo przed uderzeniami, ale zapewniającym mobilność. Kaftan choć przepiękny nie był nowy. Nosił wręcz na sobie ślady lekkiego zużycia. Całość okrywała szata. Peleryna z kapturem i rękawami. Zdawałoby się, że postrzępiona jej forma była zamysłem samego krawca. Wasze oko przykuła intrygująca rzecz. A mianowicie arcymistrzowskiego wykonania, stara, ale nadal funkcjonująca, wykonana ze złota maska. Miała ona już niejedną rysę, złoto zatraciło swój blask, ale nadal była czymś urzekającym. W dłoniach ukrytych pod czarnymi rękawicami mężczyzna trzymał czarną księgę, również nie młodą, okutą w metalowe ramy, z intrygującym zamkiem.

Ażeby cokolwiek usłyszeć, zmuszeni byliście wyostrzyć swe zmyły...