Altair nabrał gwałtownie powietrza, jakby o czymś zapomniał.
- Wybacz mój brak manier, panie Zeyfar Navarre ibn... - z chwili konsternacji wywołanej zapomnieniem pełnego nazwiska wyrwał go Peanut, który najwyraźniej nie zauważył, że Altair rozmawia z kimś innym. - Jestem Altair de... Altair. Po prostu. Miałem mieć już trzy tytuły, jeden głupiej brzmiący od drugiego, więc nie posługuję się nimi. Jeśli cię to interesuje, to pochodzę z Myrtany. Moje pytanie było wyłącznie zmotywowane ciekawością, jako iż walczyłem w Varancie niemal rok. W Ishgar byłem swego czasu ale tylko przelotnie. Przepraszam tymczasem.
Uprzedziwszy jakąkolwiek reakcję Zeyfara, Altair odwrócił głowę w kierunku Peanuta. Oczy jego przybrały groźny wyraz, nie były już matowe, a rozbłysnęły w gniewie.
- Przede wszystkim, twój ojciec wykazywał większy takt - rzekł kąśliwie, po chwili jednak uspokoił się i zrównał tempo z Peanutem - Silverholda nie znałem zbyt dobrze. Właściwie to spotkałem go jeszcze przed bitwą. Trzeba ci wiedzieć, młodzieńcze, iż do Gothy trafiłem niedługo po oblężeniu Vengardu, skąd cudem uszedłem. Twój ojciec zapadł mi w pamięci, bo dał mi pewien miecz, który miałem bardzo długi czas i bardzo wiernie mi służył. Co o nim wiem, hmm... to było dawno. Był kwatermistrzem, wydawał zaopatrzenie. Nie wyróżniał się raczej z tłumu, był podobny do ciebie. Błąd, ty jesteś podobny do niego. Podczas oblężenia spodziewałem się, że jako kwatermistrz usiądzie w magazynie i będzie czekał na rozwój wydarzeń. Okazało się, że to rycerz z prawdziwego zdarzenia. Chwycił miecz i poszedł w bój... w bitwie parę razy przewinął mi się między oczami, ale niedługo pojawił się demon. Co słyszałem o niedobitkach to tylko plotki...
Altair zbliżył się do Zeyfara, dając jakby niewidzialny znak, że wcale nie potrzebuje prowadzić tej rozmowy w osobności. Przekonany był również, że taktownym będzie wysłuchać odpowiedzi maurena...