Imago usłyszał ruch. Nie mógł tego nie zrobić. Jego słuch był znacznie lepszy. Miał tez o wiele lepszy refleks niż orkowie. Dlatego nie czekał. Ruszył w stronę orka, którego wcześniej zranił nożem w ramię. Był słabszym celem. Łatwiejszym. Drapieżniki atakowały te łatwiejsze cele. Rzucił się więc biegiem ku niemu. Ruch pozornie był głupi, ale tylko pozornie. Wampir bowiem, wyczekał momentu, gdy ork zamachnie się toporami. Ciosy wymierzone były poziomo. Łatwe do uniknięcia, lub czegoś bardziej szalonego. Wampir bowiem skoczył. Skoczył tak, jak tylko wampiry potrafią, wysoko, zgrabnie, zwinnie. Jak kot. Skierował się nogami w stronę orka. Oplątał się nimi wokół jego szyi, po czym wykorzystał jego ciężar, i szybkim obrotem wywrócił orka na ziemię, samemu lądując na nogach. Szybko dostąpił do powalonego przeciwnika i zatopił w jego czole sztylet. Pozostał ostatni.
Ruszyli ku sobie niemal od razu. Ork machnął mocarnie toporami, chcąc rozszarpać nocnego wojownika. Wampir zanurkował nagle, wykonując wślizg między nogami orka. Szybkim ruchem nóg wyskoczył na ziemię, na równe nogi. Umknął przed ciosem topora, który miał za zadanie odrąbać mu bark. Pochlastał łapę, trzymającą broń, aż ta puściła ją. Pozostał drugi topór. Wampir umknął przed ciosem mogącym rozpłatać mu szyję, złapał za rękę orka. Wykręcił ją, aż zachrupały kości. Zielonoskóry ryknął, po czym zarobił kolanem w złamany nos. Jego życie z kolei skończyłą seria szybkich sztychów ukrytego ostrza w szyję. Wampir schował się w cieniu, blisko drzwi, oczekując otwarcia ich.