Kazmir przestąpił szynkwas, zachodząc tam, gdzie stał oberżysta. Ten wskazał mu, żeby poszedł za nim i kiwnął na jakieś smyka, pewnie swojego syna, by ten pilnował karczmy. Sam karczmarz, jak się okazało, był chudy jak szkapa, żylasty i kulał na lewą nogę. Nosił nieco zbyt duże ubrania, jakby ostatnio nagle i gwałtownie stracił dużo masy ciała. Przeszedł z krasnoludem obok paleniska i rozgrzanej płyty, na której akurat nic się nie gotowało, ruszając wzdłuż ściany. Znajdowały się tam drzwi, które ten odkluczył. Rzucił tylko, żeby mu nic nie podbierać z piwnicy, bo mimo iż płacą, to zaraz mu się interes przestanie opłacać.