- Wstaję wcześnie, chwilę po wschodzie słońca, ale jeszcze przed pierwszymi kurami. Biorę swój młot, zasznurowuję mocno buty i ruszam truchtem wokół miasta. Biegnę po polach, bezdrożach, zahaczam o lasy i wracam od południa, wybrzeżem, wkraczając do miasta od portu, gdzie jest niestrzeżone. Wdycham świeże powietrze, cieszę się naturą, wsłuchuję się w szum wiatru i rytm swojego własnego serca. Widzę i czuję. Oglądam i doglądam. To moje miasto, dbam o nie, staram się żyć nie tylko w nim, ale i razem z nim. Cieszę się prostymi rzeczami. Gdy wracam, zakonnicy są już na śniadaniu. Jemy wspólnie, śmiejąc się i rozmawiając. Opowiadamy sobie o różnych rzeczach, planujemy dzień. Idziemy wspólnie na trening, szybki, rozruchowy. Patrolujemy miasto, doglądamy okolicznych farm, wiosek, osiedli. Modlimy się, szukamy celu w każdym zadaniu, które stawia przed nami Zartat. Niech to będzie odparcie bandyty na szlaku, czy naprawa ułamanej ośki wozu. Wierzymy, że każda nasza decyzja, że każdy czyn i wszystko to, co robimy, ma jakiś większy cel. Gdybyśmy popadli w apatię, gdybyśmy tylko mechanicznie wykonywali nasze obowiązki, już dawno stalibyśmy się bezwolnymi golemami, które kroczą do przodu, bo tak je ktoś zaprogramował. Kiedyś spotkałem człowieka, w Raschet, w Cytadeli. Zaraził mnie celem. Zaraził mnie tym wszystkim, co teraz dostrzegam wokół siebie. Teraz ten człowiek stoi na czele nas wszystkich, a blask jego skrzydeł przebija tylko blask jego wiary i oddania.