No i Elizabeth stanęła w okolicy bramy miejskiej. Jedynej wychodzącej bezpośrednio z miasta, gdyż cała struktura i wszystkie zabudowania znajdowały się zboczu klifu, który kończył się w morzu. Tak więc stała i rozglądała się. Przed sobą, na niewielkim placu, gdzie zawsze kłębili się różni przyjezdni, w tej chwili nie było wielu osób. Było około południa, większość osób już dawno do miasta dotarło, a tylko nieliczni je opuszczali. Przy znanej już kobiecie strażnicy stało dwóch rycerzy zakonnych, na murach dodatkowo kręciło się trzech, może czterech strażników w barwach barona Venatio. Niskie budynki nie wystawały poza wjazdowe umocnienia, a w większości służyły za karczmy, zajazdy i za poszukiwaną stajnię. Pojedyncze osoby kręciły się pomiędzy budynkami, a wśród nich można było dostrzec głównie ludzi, niziołków, maurenów i orków. Nie było żadnego zaprzęgniętego wozu, czy żadnego konnego wierzchem, który wydawał sposobić się do drogi z miasta.