Kruki. Niby nic groźnego. Gdyby jednak długoucha umiała walczyć choć trochę lepiej... Dopiero co rozpoczęła swoje szkolenie, a już musi mierzyć się z jakimiś wrednymi ptaszyskami. A tych czarnych bestii nie cierpiała najbardziej.
-Horacy, tu będziesz znacznie bezpieczniejszy- oznajmiła, po czym delikatnym lecz zdecydowanym ruchem, włożyła swojego towarzysza do kieszeni. Oczywiście uważała żeby się nie zgniótł (szkoda, aby z Horacego zrobiła się zwykła mokra plama w jej kieszeni...).
-Co za wredoty! Ja wam dam! Wracać, skadście przyleciały!- rozkazywała im Demetris, wymachując rękoma nad głową. -Robaczka wam się zachciało? Ha, nie ma!- i ukryła się gdzieś pod niskim drzewem, starając się omijać wodę, a stąpać po wystających konarach i kładkach. Potrzebowała czasu na wyciągnięcie łuku, odpowiednie naciągnięcie cięciwy, umiejscowienie strzały, bla... bla.. bla. Gdy już udało jej się ściągnąć broń, a nawet wyciągnąć żelazną strzałę, jej elfie oko nie było nawet w stanie wymierzyć poprawnie, namierzyć ofiarę. Było ich za dużo! Czarne stado napadło biedną rudą elfkę i jej towarzysza w najmniej sprzyjającym momencie. -Aaaa siooo! Sio mi stąd! Wstrętne bestie!- nakrzczała na kruki. Wciąż pilnowała, żeby Horacy był bezpieczny. Przypadkowe uderzenie ręką i byłoby po Panu Robaczku... A szkoda!
Spróbowała jeszcze nastraszyć ptaszyska. Szansa trafienia któregokolwiek była znikoma, ale musiała ochronić nie tylko siebie. Dlatego naciągnęła cięciwę i posłała strzałę w niebo. Przedarła się ona przez gałęzie w podszycie i poleciała w środek kołującej gromady. -Poszły mi stąd! Już! Nie ma was! Sio!- krzyknęła na nie.
25-1=24 żelazna strzała