Dragosani szedł sobie i liczył kroki. Zaczął to robić jakieś dziesięć kroków temu. Doliczył do dwudziestu i znudził się. Bękarty sobie tam gaworzyły radośnie, Kunanie idący obok też. Rycerze z Bractwa pewnie też. A Drago sobie szedł. Szedł przez sawannę. Szedł i rozmyślał. Idealna scena na obraz. "Idący sawanną" symboliczny obraz drogi przez życie istot zamieszkujących świat. Odzwierciedla trudy tej drogi i jej nieodgadniony lecz nieubłagany koniec. Tak, długi marsz nakłania do rozmyślań. Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? I te głębokie rozmyślania przerwało mu pacnięcie w ramię. Lewe. Przez umysł wampira przemknęła sekwencja ruchów. Niczym grom, w jednej chwili. Uderzenie łokciem lewej ręki, szybki obrót połączony z wyciągnięciem broni i odskok. Analiza sytuacji. Zamiast tego Drago, odwrócił się po prosu za siebie. W lewo. Eve coś tam grzebałą przy pasku i tyle. Pewnie mu się zdawało. Odwrócił się do przodu i szedł dalej.
Szedł aż doszedł. Do końca tego etapu drogi. Nad jeziorem. Zbliżał się wieczór. Rozbito obóz. Wampir gdzieś tam sobie usiadł, aby odpocząć po drodze. Zastanawiał się, czy potem, w nocy, sobie nie wskoczyć do jeziora. Bo czemu nie?