W oczy Lucasa wbił się niczym młotem obraz krwi. Obraz pożogi, śmierci, odrąbanych kończyn i strzaskanych czaszek. Połamanych tarcz, wyszczerbionych mieczy, wgniecionych blach pancerzy. Ludzie powykrzywiani w grymasie bólu, umierający w kałuży swoich wnętrzności i ekstrementów uwolnionych w chwili śmierci bądź dojmującego strachu odbierającego władzę w kończynach. Stopione ciała istot, zniekształcone potężnymi zaklęciami do tego stopnia, że nie można było rozpoznać, czy to na czerwonej od krwi trawie leży człowiek, elf, demon czy może zupełnie inna bestia. Lucas zatoczył się pod wpływem nagłej wizji tego, co tutaj się wydarzyło. Znowu widział przed oczami to, co przed momentem. Zieloną, niekończącą się równinę.
- Kto miał rację, paladynie? Kto w tym konflikcie był tym dobrym? Czy Meaneb miał prawo? Czy Isentor ze swoją armią nie zrównał się z nim poziomem czyniąc to, co czynił? Kto miał rację, paladynie? - powtórzył na koniec, wwiercając się swoimi oczami w twarz przyjaciela. Jego źrenice zmieniły kształt, białko oczu straciło swój odcień, a Lucas ujrzał krew. Krew w oczach przyjaciela, która odzwierciedlała wszystko to, co stało się tutaj, co stało się w życiu anioła i samego rycerza stojącego na przeciwko niego.