Gdy wszyscy wyruszyli, Gordian zszedł do ładowni, gdzie w specjalnie przygotowanym boksie podróżował jego Koszmar.
- Teraz kolej na Ciebie. Nadir! Wyprowadźcie mi go przed okręt, schodzę na ląd, ÂŁowca jest pod Twoją pieczą. - krzyknął do kwatermistrza i wrócił do swojej kajuty nakładając zbroję, płaszcz i broń.
- Cholerna, zimna stal. Trzeba wymyślić jakieś inne pancerze, bo to jest nie do życia. - syknął pod nosem ruszając ramionami, by rozluźnić obolałe plecy.
- Kapitanie, koń czeka! - zawołał mauren gdy Gordian zjawił się na pokładzie i rzeczywiście. Koń w pełnym rynsztunku gotowy był do jazdy na północ. Gordian zaiste nie wiedział dlaczego nikt inny nie pomyślał o tym, aby zabrać ze sobą swoich zwierząt, wszak na fregacie było miejsca od cholery. Specjalnie wybrał swój wielki okręt aby zapasów żywności, wody i ogólnie całej reszty wystarczyło z górą na ponad dwa miesiące rejsu lub kilka tygodni walk na północy. Zazwyczaj na tak niewielkie dystanse wybierało się barki, albo galery, które co prawda szybsze w rejsach rzecznych traciły na możliwości przewozu określonej liczby zapasów. Do czego należało oczywiście doliczyć jeszcze wioślarzy, którzy również musieli jeść i pić.
No cóż, on o siebie zadbał, skoro inni woleli biegać piechtą, to on im w tym wrogiem nie będzie.
- Dzięki. Wyjdźcie w morze. - rzucił tylko Nadirowi i pojechał w stronę wampirzej twierdzy.