- Zaryzykowałbym rozdzielenie się. Wchodząc od frontu ryzykujemy, że po prostu nie będziemy mieli miejsca do wspólnej potyczki. Te domy często budowano na jedną modłę, więc na początku powinien być korytarz, w którym byśmy się tylko zablokowali. Na szczęście czas działa na naszą korzyść, w końcu jest grubo po drugiej w nocy. Idź od tyłu, ja wezmę front. Obserwuj niebo nad domem. Gdy poślę telekinezą kulę światła nad szczyt dachu, wchodzimy. Dokładnie w momencie, gdy osiągnie szczyt. Powinno się udać, ruszajmy. Powodzenia, przyjacielu. Niechaj Zartat da nam siłę, byśmy mogli służyć mu jak najdłużej. - Po tych słowach uścisnął Lucasa, tak po męsku, oszczędnie, ale stanowczo. Wyciągnął miecz i tarczę, a potem wolnym krokiem, chowając się w cieniu jednego z budynków, ruszył przed siebie. Przyczaił się pod oknem, które powinno wychodzić z salonu i odprowadził wzrokiem drugiego z zakonników, który przemykał przyczajony na tyły kryjówki. Koło ucha Poety przeleciał jakiś nietoperz, którego to mściciel chciał odgonić. Nie zważając na zwierzaka zerknął przez okiennice. Ujrzał około dziesięciu ludzi, którzy mamrotali coś nad jakąś księgą oprawioną w skórę. Wyraźnie było widać, że na okładce widnieje jadeitowy smok, symbol sekty Orwella. To nie mogła być pomyłka. Należało wejść do środka i rozprawić się ze złem raz na zawsze, zanim wykiełkuje i rozrośnie się niczym czyrak na zdrowej tkance.