- Jasne. Dbaj o siebie.
Pożegnawszy się ze starym alchemikiem natychmiast podążył ścieżką wygniecioną w śniegu przez szarżującego cieniostwora. Musiał coś zrobić ze zwłokami, nie chciał bowiem złamać staruszkowi serca ani też pozostawić śladu, który świadczyłby o jego udziale w tej okrutnej obławie. Z żałosnym wyrazem na twarzy dotarł do masywnego cielska, przysypanego już trochę delikatną warstwą śnieżnego pyłu. Nie było najmniejszych szans, by zdołał je gdziekolwiek przenieść. Spojrzał ze smutkiem na pozbawione emocji oblicze bestii i jednym błyskawicznym ruchem wyciągnął strzałę tkwiącą w jej oku. Na zesztywniałej od zimna sierści cieniostwora zakrzepła krew tworzyła wijący się zaschły ślad. Eric spoglądając w jego twarz czuł się, jakby martwy zwierz mierzył go oskarżycielskim wzrokiem. Westchnął głęboko, załamując ręce nad lekkomyślnym czynem. Po części działał w obronie własnej, ale takie usprawiedliwienia nie miały teraz żadnego znaczenia. Trzeba było się wziąć do pracy. Jedyne co mógł zrobić, by ukryć ciało ofiary przed bystrymi oczami wszechświata, to przysypać je jak największą warstwą śniegu, stworzyć kopczyk, który przy pomyślnych wiatrach odkryłyby dopiero ciekawskie promienie wiosennego słońca. Natychmiast zabrał się do roboty. Nie miał żadnych odpowiednich narzędzi, więc wszystko musiał wykonywać własnymi rękoma. Garść śniegu jedna po drugiej lądowały na obojętnym truchle, aż w końcu zdawało się, że w miejscu tym od zawsze znajdował się dziwny, nieregularny nieco pagórek. Eric, spocony i zziajany, usiadł pod tęgim grabem i przetarł dłonią mokre czoło. Od zimna paliło go w płucach, ramiona i barki miał obolałe. Zdobył się jednak jeszcze na to, by nieco staranniej zamaskować miejsce pochówku cieniostwora. Zebrał leżące w okolicy zeschłe gałęzie i przysypał nimi kopczyk. Bestia spoczęła pod płatkami śniegu. Kiedy zadowolił się już efektem wykonanej pracy, ruszył na południe, jak polecił mu Diomedes, by upolować jelenia i móc w końcu wrócić do ciepłego domu.