- Nie myl mnie z Proganem! - zdążył jeszcze rzucić, nim muskularne ramię Matta wciągnęło go pod pokład. W całej tej scenie było coś dramatycznego, zupełnie jakby zaraz Eric miał rzucić jakiś ostateczny, pożegnalny tekst w stylu "biegnijcie, głupcy!". Ale przecież chodziło tylko o głupie kartofle, prawda? Wystarczył mały scyzoryk, rachu ciachu i załatwione. Nie mniej perspektywa gotowania dla całej załogi nie napawała zbytnim entuzjazmem. Eric już wyczuwał jak na dłoniach formują mu się bolesne odciski i pęcherzyki. Oby dostał kogoś do pomocy!
Pod pokładem było trochę cieplej. Może dlatego, że nie wiał ten przeklęty wiatr, a i krzątało się tu teraz więcej ludzi. W powietrzu dało się wyczuć atmosferę nadchodzącego posiłku. Jak również kilka innych, mniej powabnych woni. Nozdrza Erica zdecydowanie nie pochwalały ich swawolnych praktyk. Czyżby znowu usłyszał żałosny kwik świń? Okręt uformował wokół siebie bardzo energiczną i nieco chaotyczną sferę życia. Jakimś dziwnym trafem Eric znalazł się wewnątrz niej i właśnie trzymał w ręku scyzoryk, którym metodycznie obierał ziemniak po ziemniaku, każdą sztukę po zakończeniu wyniosłego rytuału wrzucając do wielkiego garnca z wodą. Nie skupiał się już na wykonywanej czynności, każdy ruch był niemal automatyczny, jak to zwykle bywa przy oddawaniu się na dłuższy czas powtarzalnemu, prozaicznemu wysiłkowi. Jego myśli krążyły wokół gibkiej sylwetki Pani Kapitan. Kilka godzin temu, jeszcze wewnątrz tawerny Tomiego. Musiała tam w nim coś zobaczyć, nie miał wobec tego wątpliwości. Pamiętał jeszcze dokładnie sposób w jaki na niego patrzyła, perfekcyjnie białe ząbki uformowane w perlistym uśmiechu. Przecież to wszystko nie mogło być tylko efektem przedawkowania rumu, prawda? Jakie mogła mieć wobec niego plany? Cóż, jak do tej pory tylko go wykorzystywała... Ciągle jednak w nieprawidłowy sposób. Nie mniej był pewien, że w jakiś sposób była nim zainteresowana. Ciął kartofle z zupełnie nową zawziętością. Pyry, ziemniaki, psianki, grule - kogo one obchodziły? Znacznie ciekawszymi obiektami były przecież melony, arbuzy, brzoskwinie... Ale nimi załogi morskich łachudrów nie nakarmisz, oj nie...