Tak! To była ta chwila, na którą czekał cały ten rejs. Jego podróż do własnej rajskiej przystani chyliła się ku końcowi. Taka szansa nie przytrafiała się na codzień. Nim zdążył choćby pomyśleć, jego samczy instynkt już wygiął nogi w pozycji do skoku i posłał go wprost na szkielet zagrażający jego nadobnej femme fatale! Potoczył się wraz z kościejem po górze pełnej złotych monet; kilka z nich wpadło mu za spodnie, jeszcze parę innych do buta. Nieumarlak rzęził paskudnie, co było dziwne, wszak nie posiadał tchawicy, strun głosowych czy innych takich dupereli, które potrafią powietrze wprawić w odpowiednie drganie. Swoją drogą, zawsze Erica zastanawiało, czy szkielety przestrzegają higieny osobistej. W końcu nie od parady miały te paskudnie mocne zębiska, na które każdy poszukiwacz skarbów musiał wiecznie zważać. Eric szybciej podniósł się na nogi, momentalnie wyciągnął miecz i kopniakiem posłał wstającego niezgrabnie szkieletora z powrotem na górę złota. Monety z radośnym brzdękiem wzbiły się w powietrze, kilka z nich z cichym pluskiem wpadło do sadzawki, a drewniana noga w końcu się na coś przydała. Kościej zawistnie ciął szablą z pozycji leżącej w stronę nóg Erica. Ten uskoczył zgrabnie, znalazł się po lewej stronie szkieletu, blisko żeber. Zamachnął się zza pleców, chcąc niemal przeciąć kościotrupa na pół. Szkielet przeturlał się na bok i wskoczył na górę złota. Eric podążył za nim, stąpając niepewnie po złocistych monetach. Doszło do krótkiej wymiany ciosów w iście epickiej scenie pojedynku. Eric nacierał, ale przeciwnik parował każdy cios. Cięcia szły z każdej strony, na odlew, po skosie, zza pleców, na czaszkę. Skorodowana szabla szkieletu amortyzowała jednak za każdym razem wszystkie uderzenia. Szkielet jednak cały czas się cofał wobec naporu Erica. W pewnym momencie stracił równowagę i potoczył się w dół. Kuternoga błyskawicznie skoczył za nim, raz jeszcze sprzedał mu kopniaka z drewnianej nogi prosto w czaszkę, odskoczył na do tyłu, zamachnął się na poziomie bioder i wraził ostrze prosto w kościaną głowę. Czaszka pękła z nieprzyjemnym trzaskiem i odłączyła się od reszty szkieletu. Stoczyła się po zboczu góry monet, kilka razy odbiła z głuchym stukiem po posadzce i z cichym pluskiem wpadła do wody. Eric z zawiścią kopnął resztę niewładnego już ciała z powrotem do sadzawki.
- Do usług, Pani Kapitan - uśmiechnął się szelmowsko i ukłonił lekko, układając klingę wdłuż boku.