Spokojnie. Zartacie, daj mi siłę, daj mi spokój. Poeta odetchnął głęboko i schował wystający kawałek twarzy zza ściany. Rozejrzał się po salce, lecz była ona kompletnie pusta. ÂŻadnych pomocy, nic konkretnego - gołe ściany, oczyszczone ze wszystkiego, co mogłoby się przydać, co mogłoby podsunąć jakikolwiek pomysł na rozwiązanie tej kwestii. Nic, tylko czekać na śmierć. Potencjalnie żadnego wyjścia. Jak umierać, to jednak z klasą. Ars moriendi.
Rigor Mortis! To mogę być członkowie tej organizacji, do której należał tamten zmarły człowiek. Torturowany, rozwłóczony po posadzce stodoły. Funeris miał naprawdę szczere nadzieje, że okażą się niegroźni. A nawet w miarę "po ich stronie".
Odetchnął jeszcze raz. Naprawdę głęboko.
- Rigor Mortis - powiedział głośno i bardzo wyraźnie. W jego głosie nie było emocji, nie było strachu, ani złości. Brzmiało to jak hasło rozpoznawcze. Po jakichś dwóch, może trzech sekundach zmienił chwyt na mieczu i ujął go tak, by ostrze zwisało w dół. Postąpił krok w bok i pojawił się we framudze po drzwiach, których już dawno tam nie było. Miecz zwisał mu z prawej strony, na niecałkowicie wyciągniętej ręce, tarczę miał po lewej. Chciał pokazać, że nie ma złych zamiarów, ale nie zamierza pozbywać się swojej broni. Wolno, bardzo wolno, postąpił krok do przodu. Po nieznośnie długiej chwili dodał następny, by było go dobrze widać. Skłonił głowę.
- Pozdrowienia dla Zewoli od Zartata. Jak minęła podróż, drodzy przyjaciele?