Bernie Hofmeier, bo się okazało, że tak miał na imię ów niziołek, uwinął się w miarę punktualnie. Resztę pracy zaplanowanej na ten dzień powierzył synom, którzy świetnie sobie radzili bez nadzorcy. A można nawet rzecz, że radzili sobie lepiej. Bernie zapakował się na wóz, wskazał miejsce obok siebie i strzepnął lejcami, nie czekając na Szeklana. Jak zdąży, to dobrze. Jak nie zdąży wsiąść... no cóż.