- Najprościej to by było narzucać tu czegoś zdechłego i nafaszerować to jakąś trucizną. Bo trzy, cztery wilki może damy radę złapać, ale dziesięć? - powiedziałem sam do siebie i oparłem się o drzewo.
- Cholera... - myślałem co zrobić, ale że za chwilę miało się ściemniać trzeba było zacząć działać. Rozłożyłem na ziemi kilka metalowych wnyków, które zamaskowałem starymi jeszcze liśćmi walającymi się dosłownie wszędzie. Rozwiesiłem też dwoe sieci, które miały porwać w górę przebiegające zwierzęta, a wokół tego rozrzuciłem mięso. Sporo mięsa, które najlepiej sprawdzało się do nęcenia drapieżników.
- Może chociaż kilka się złapie. Jak nie, to wrócimy jeszcze kilka razy. - Powiedziałem i wróciłem do Leonarda.
Już prawie kończył gdy doszedłem. Zawiązałem linę do o koła drzewa i zrzuciłem ją do jamy.
- Tym wyjdziemy. - powiedziałem, ale nie zeszedłem w dół. Wziąłem siekierkę i wróciłem nad oczko, aby naciąć stamtąd trochę trzcinowych palików, a z łąki na której pasły się nasze konie zacząłem rwać zeschłą trawę, która jeszcze nie zdążyła poprzerastać młodymi pędami roślin. Tak zgromadzony materiał przyniosłem nad jar i chwytając za łopatę zacząłem kopać dalej.
Słońce powoli zaczynało znikać z nieboskłonu, gdy skończyliśmy i zamaskowaliśmy dziurę zebraną trzciną i sianem.
- Teraz jeszcze to. - powiedziałem wieszając na grubym rzeźnickim haku kawał wieprzowej szynki i wdrapując się na rosnącego obok buka zawiesiłem mięso tuż nad dziurą.
- Dobra, wracamy do domu. Zjemy coś, ja się umyję i pojadę do Twojego ojca. - powiedziałem i ruszyliśmy w stronę konia zabierając ze sobą resztę materiałów, obydwa szpadle i siekierę.