-Spokojnie. Tylko spokojnie. - powiedziałem wstałem z kolan. ÂŚciągnąłem płaszcz i przewiesiłem go przez siodło, tak by zbytnio się nie umorusał.
-Wybacz, ale będę Ci winny tę butelkę alkoholu. - powiedziałem i czystą wódką obmyłem sobie dłonie. Czyn ten straszliwy zapewne wzbudziłby konsternację, jeśli nie szał przypadkowej grupy krasnoludów, ale na szczęście ani Domenica, ani tego jego towarzysza nigdzie nie było widać. Zza pasa wyjąłem nożyk do skórowania bestii i jego również opłukałem w alkoholu. Po czym rozciąłem ubranie rannego w miejscu gdzie wbita była strzała.
- Teraz może trochę zaboleć. - powiedziałem i zdecydowanym ruchem złamałem strzałę pozostawiając sobie mniej więcej piętnaście centymetrów drzewca wystającego spomiędzy żeber nieznajomego. Kładąc dłoń blisko rany pewnie chwyciłem za pozostałą część pocisku i powiedziałem
-Na trzy... raz... dwa...trzy! - odliczyłem na głos i szarpnąłem strzałę wydzierając go z rany. Grot wyglądał na nieuszkodzony, więc żadne okruchy nie powinny znajdować się w ranie. Z której teraz obficie trysnęła krew.
-Jasna, to dobrze, nie uszkodziło płuca. Będziesz żył. - powiedziałem i z torby wyjąłem gałganki czystego płótna, które posłużyły teraz za opatrunek. Rana nie była zbyt głęboka a więc nie trzeba było pilnej interwencji maga, przycisnąłem więc dość gruby zwój bawełnianego płótna do rany, a potem owinąłem całą klatkę bandażami, które od jakiegoś czasu stale woziłem przy siodle. Tak na wszelki wypadek.
-Mam nadzieję, że to wystarczy. Powinno. - powiedziałem już po wszystkim.
- Co tu się w ogóle stało? Napadli Cię, znaczy Pana czy jak? Widzę, że na wozie nie miałeś niczego cennego a i ten, którego widziałem nie wyglądał na zbója.