-Dooom!- darł się Domenic. Wtórował mu Hagnar, którzy czyścili przedpole bitwy z pozostałości przeciwników. Niektórzy wstawali, ci mniej ranni. Po szybkim teście percepcji dostawali toporem czy kolbą po głowie. Inni, ci sprytniejsi, ukrywali się w Ekkerund, zdzierali szaty, stawali ostatnie, heroiczne bądź co bądź próby oporu. Ginęli. Ginęli, bo krasnolud z reguły nie tolerują obcych co im do domów wchodzą. W końcu, po uprzątnięciu swojego grajdołka dwóch brodaczy, całkiem rześkich jak na warunki stawiło się, w magiczny sposób o tym wiedząc, w punkcie medycznym niejakiego Gordiana. Domenik znał osobistość, Wildschwein, kolokwialnie rzecz biorąc, penis wiedział.
-Być se słysznym- rzucili. Ich obecność obwieszczał swąd krwi, uryny i nieleczonego kaca.
-Aragorn!- powiedział w końcu Domenik. -Kolejke trzymiesz- powiedział wyciągając zza pazuchy przepalankę.