W czasie, gdy inni poświęcali czas na słowne potyczki, sama nadal znajdowałam się w sercu bitwy, odnajdując kolejnych wrogów i przyszywając ich serca. Dopadłam kolejnego wroga, huknęłam go tarczą przez łeb, prosto w potylicę, poleciał do przodu, potykając się o leżące wszędzie zwłoki i elementy pancerzy. Obróciłam się lekko, dostrzegając kątem oka szarżującego na mnie wroga. Jego kolczuga była zachlapana krwią, oczy błyszczały wściekle, pałając żądzą krwi. Ochoczo przyjęłam wyzwanie, przyjmując cios na płaz miecza, jednocześnie obracając lekko ostrze. Znów wykorzystałam tarczę, starając się go odepchnąć. Cofnął się zręcznie, a wtedy uderzyłam znad głowy, mocno. Sparował mieczem, ale niewprawnie, zaatakowałam jeszcze raz, z boku, znów znad głowy, nie zdążył odbić ostrza, srebrna klinga rozrąbała jego gardło. Buchnęła krew, a sama wsunęłam tarczę na plecy, jednocześnie wyciągając buławę zza pasa. Wyszczerzyłam się wściekle i ruszyłam dalej. Tarcza nie była mi już potrzebna, zbroja chroniła mnie w wystarczającym stopniu. Doskoczyłam do kolejnego wroga, który, jak wielu tutaj, był chyba zbyt głupi, by ubrać zbroję na bitwę. Uderzyłam buławą z boku, szeroko, trafiając go w ramię. Mężczyzna stęknął i zamachnął się na mnie mieczem, gdy srebrna klinga przeszyła go na wylot. Rzygnął krwią, a ja cofnęłam się i uderzyłam straszliwym ciosem znad głowy, buława rozbiła czaszkę jakby była zrobiona ze szkła. Mózg rozprysnął się na boki. Wyszarpnęłam miecz i ruszyłam walczyć dalej.
1 piechociarz i 1 mięso armatnie