- Ja się zabije... kurwa... - Ostatni raz jestem w karczmie, nie przyjmę więcej takich zadań. Pomyślał. Zaczłą myśleć, intensywnie, jak na jego możliwości umysłowe, można było rzec, że sięga apogeum swoich możliwości, gdy wpadł na niemal genialny pomysł.
- Skoro wyprowadzili go, to go wlekli, na piachu zostawili ślady, świeże ślady, jeżeli odjechali konno bądź powozem, to też zostawili świeże ślady. Przemówił do nieprzytomnego waleta krasnoluda-strażnika-rasisty. Wrócił do karczmy, chwycił za pierwszą świecę jaką znalazł. Chwilę później sięgnął za szynkwas biorąc jakieś szmaty. przebierał w poszukiwaniu za alkoholem wysoko (bardzo wysoko) procentowym. Dobywszy coś w stylu niezwykle drogiej wódki oblał szybko szmatę, nasączył ją tą że wódką. Chwilę później chwycił za taboret i uderzając nim o posadzkę starał się wyrwać jedną z nóg. w nocy nie było mu lekko, szczególnie, ze jego siły lekko opadły... Ale po paru minutach udało mu się, owinął szmatę na górze tej nie krótkiej nogi. Wyglądało to niczym pochodnia. Przyłożył szmatę nad płomień świecy, a szmaty zajęły się błyskawicznie ogniem, pięknym ogniem, a alkohol zeń aż wołał: Marnujesz mnie, marnujesz!
Salazar wraz z nowo powstałą pochodnią wybiegł z karczmy i rzucił się do swojego konia. trzymając go za uprząż ciągnął go na zewnątrz, za teren karczmy w poszukiwaniu świeżych śladów. Musieli mieć dwa konie, bądź konia i wóz. jakieś świeże ślady muszą być... myślał przykładając pochodnię do ziemi i swoją gębę tak samo.