Po szybkiej, chłodnej analizie sytuacji taktycznej musiałem przyznać racje mojemu bratu. Jest nas tutaj zbyt niewielu, a oni do tego byli uzbrojeni w kuszę.
Kiwnąłem głową ze zrozumieniem i powiedziałem doń:
- Masz racje Auriusie. Musimy zacząć się cofać chyba, że chcemy spotkać Zartata osobiście.
Po czym krzyknąłem do dwóch najemnych szumowin:
- Macie dzisiaj szczęście. Wróg ma przewagę liczebną, więc musimy spierdalać.
Szybciej do naszych linii!
I w 4 czwórkę zaczęliśmy się cofać. Wróg był coraz bliżej. Mógliśmy nawet już usłyszeć ich dziarskie przekleństwa. Wbrew pozorom nie uciekaliśmy jak banda tchórzy. Wycofywaliśmy się w sposób bardzo zorganizowany. Byłem z tyłu naszej grupy. Obserwowałem postępy wroga w stosunku do nas.
-Ciekawe co z tym młodym. Czy przeżył. Jeżeli nie, to nasze szanse spadają do zera.. Jesteśmy może i dzielnymi wojownikami i lojalnymi wobec barona, ale nawet najlepsze chęci są niczym w starciu z konnymi kusznikami. - myślałem głośno
Nagle z przodu naszego zgrupowania dało się słyszeć kopyt koni i strzępy rozmów. O nie! Czyżbyśmy zostali otoczeni, a młody wojownik został zabity podczas przebijania się do naszych linii? - Kołatały mną przeróżne emocje.
Zobaczyłem, że i Aurius i dwaj wojacy się zatrzymali i tylko głupio się uśmiechali do siebie.'
- Co do kurwy? Wróg nas pogania, a wy się śmiejecie jak idioci! - nie byłem w humorze do śmiechu, ale za chwilę zobaczyłem co było powodem zaprzestania marszu.
Xvier wyszedł nam na spotkanie wraz z 30 konnymi z armii barona.
Bez ogródek zaczałem wykrzykiwać rozkazy i nie tylko:
- No i to się kurwa nazywa spóźniony refelks! Ale cieszę się, że żyjesz młody. Z taką pomocą możemy zmieść tamtych rzezimieszków!
Krzyknąłęm do konnych:
- Ustawiamy się w kształt klina. Szybciej kurwa! Przygotować się do ataku! Nie chcemy zawieźć barona!
Wróg był coraz bliżej, a te szumowiny nie potrafiły ustawić się w klin. Kto ich kurwa taktyki wojennej uczył?!
W końcu wykonali dany manewr.
Nie pozostało mi nic innego niż ustawić swojego konia na szczycie klina, wyciągnąć mój jednoręczny miecz z pochwy i krzyknąć
- SZARÂŻA!!!
Ruszyłem pierwszy, a za mną 34 konnych.
Widok szarżującej kawalerii jest jednocześnie piękny i przerażający. Piękne jest całe zgranie. Wojsko zachowuje się niczym jeden mechanizm, niczym biała krwinka atakująca złego wirusa. Przerażające jest to, jak niszczycielska jest to siła. Konie tratujące wszystko po drodzę, nieważne czy to jest niezbyt ostrożny wróg czy ranny towarzysz spadający z konia. Tej machiny nie da się tak zatrzymać.
Bandyci byli przerażeni widząc taką zgraje wojaków rzuconych przeciwko nim, ale jednocześnie nie zamierzali oddać pola bitwy. Część z nich uzbrojonych w kuszę starało się wystrzelać kawalerzystów zanim dotrzemy do nich.
Krzyknąłem:
- Schylić się! Przytulajcie się do konia niczym do dziewki w burdelu.
Nie wiem czy moja rada dotarła do wszystkich, musiałem sam sie jej słuchać, ponieważ bełt przeleciał koło mojego ucha.
Już można było widzieć białka oczu przeciwników, więc przyjąłem pozycję taką jak wcześniej i na cel wziąłem bandytę, który był najbliżej mnie. Lewym, poziomem cięciem z konia trafiłem przeciwnika w jego odsłoniętą ręke, która zaczęła krwawić.. Ten chciał skontrować,ale ponieważ miał w ręku kuszę nie za bardzo mu się to udało. Zaatakowałem ponownie chciałem bandycie urąbać głowę, ale niestety nie trafiłem i tylko otworzyłęm mu tętnicę szyjną.Krew lała się strumieniami, omal sam się nie ubrudziłem. Ostatkami sił bandyta wył i krzyczał jak opętany. I skonał.
Ot, uroki wojny.
Także ten, napierdalać.
24x wojownicy na koniach