W czasie tej krótkiej podróży z karczmy do portu Gordian wymyślił sobie w miarę wiarygodną bajeczkę, którą planował sprzedać owemu człowiekowi, którego karczmarz nazwał detektywem. Planował powiedzieć mu, że... choć czy to było teraz ważne? Raczej nie. Ważne było, żeby jak najszybciej zniknąć z ulicy, było zimno, a od wody powiewał jeszcze chłodniejszy wiatr. Ręce kostniały, szczęka sama zaczynała trząść się z zimna, a uderzający w twarz wiatr zdawał się ciąć małymi mithrilowymi ostrzami brzytew. Słowem zimno jak u biednego w piecu.
Tinuvel starał się omijać co większe kałuże i zaspy, aby uniknąć dodatkowego przemoczenia butów i można by powiedzieć, że praktycznie osiągnął cel, gdyby nie pies wyskakujący z jakiegoś podwórza, którego ujadanie tak przestraszyło mężczyznę, że aż wylądował w głębokim po kostki roztopionym śniegu barwy i zapachu niezbyt przyjemnego.
Klnąc pod nosem na swoją nieuwagę dotarł wreszcie do celu, więc nie myśląc długo zapukał.