I tak naćpanym towarzyszom swawolnie mijał czas. Niektórzy mieli jeszcze odwagę zajrzeć do kolby wypełnionej najmocniejszym alkoholem w uniwersum - tych nieubłagane delirium dopadło jako pierwszych. Reszta trzymała się jeszcze przez niezbyt długą chwilę, by po nieludzkim wysiłku pozostania w granicach świadomości - po prostu stracić przytomność. Ku ich umysłom swe chciwe ręce wyciągnęła nieprzenikniona, ciemna pustka, która okryła je niczym ogromny całun. Była jednak na tyle uprzejma, by nie wymazywać z pamięci pijaczków cudownych wydarzeń, jakich byli świadkami.
... Wszyscy pijaczkowie obudzili się znów w tej samej kajucie, w której wylądowali na początku. Nie zmieniła się od tamtego momentu w żaden sposób, co było dość ciekawe, biorąc pod uwagę destrukcyjne skłonności niektórych pijanych panów. Kompania z Valfden obudziła się z niewyobrażalnym bólem głowy, uczuciem suchości w ustach i ochotą, by zwymiotować. Jednak najgorsze dopiero nadchodziło - w niedługim czasie po powrocie do świata świadomości, niektórzy zorientowali się, że są kompletnie nadzy, a obok nich leżą sztalugi z obrazami, które przedstawiały ich samych pozbawionych ubrań, leżących na kanapie obitej skórą w wymownych pozycjach. Oprócz znajomych twarzy w kajucie siedział również ktoś, kogo naćpani wędrowcy po zakamarkach halucynogennych projekcji rozpoznać nie mogli. Oczywiście również świecił dobrodziejstwami własnego ciała. Widok owego osobnika rzucił nowe światło na pewną zagadkę, która zaczynała trapić wszystkich obecnych w kajucie, otóż trzymał on w ręku pędzel.
- Nazywam się Jack, gdybyście nie pamiętali - powiedział i uśmiechnął się promiennie, posyłając dziwne, pełne dwuznaczności mrugnięcie w stronę Severusa. Mężczyzna był młody, miał gładką cerę. Na twarzy nie posiadał nawet śladu zarostu. Patrzył czarującymi ślepiami i co jakiś czas poprawiał dziwną, misternie ułożoną fryzurę. Był bardziej chłopcem niż mężczyzną, ale zaczynał dojrzewać. Nie mniej jednak pewien dyskomfort sprawiało kompanii oglądanie jego odsłoniętych genitaliów, to też z dobroci serca Diomedes rzucił mu jakąś szmatę, żeby się biedak przykrył, a sam przystąpił do przywdziania swych zwyczajowych szat.