Diomedes również pozostał na barce. Zdolność strzelania z łuku zaliczała się może i do tych, którymi mógł się pochwalić, ale jakoś bledła w cieniu umiejętności wywijania naostrzonym kawałkiem stali, któremu niegdyś nadano dumną nazwę miecza. Podobnie jak reszta załogi przystąpił do ogólnych przygotowań - najpierw upewnił się, że jego ekwipunek znajduje się tam, gdzie należy, to jest na nim, potem zaś zadbał o dobry stan wierzchowca, który miał go ponieść.
- Swoją drogą... - zaczął, kiedy Zeyfar napomknął o wampirzym pragnieniu krwi. Zmarszczone brwi chylące się do siebie na szczerym polu zmarszczonego czoła sugerowały wzmożony wysiłek umysłowy związany z próbami przypomnienia sobie krótkich okresów czasu pomiędzy przebudzeniem, a ponownym zapadnięciem w sen. Takie momenty to prawdziwe kleksy w wypisanym drobnym druczkiem dramacie pamięci.
- Jakoś za każdym razem, kiedy budziło mnie to ptaszysko, stałeś zaskakująco blisko mnie, hrabio - w tym też momencie przypomniał sobie kiedyś żebraka, który przez brudne okno patrzył do wnętrza restauracji na stojący w pobliżu stoik, do którego na srebrnej tacy przyniesiono ociekający tłuszczem dziczy udziec. Oczy biedaka były wówczas prawdziwym uosobieniem głodu i pragnienia jego zaspokojenia. Dokładnie to samo czaiło się w oczach Gunsesa wtedy, kiedy Diomedes klął na hałaśliwe zachowanie swojej papugi. Młodzieniec poczuł, jak włosy na ramionach i karku mu się prostują. Jakoś nie był zbyt entuzjastycznie nastawiony do stania się ewentualną przekąską dla hrabiego.
- I wyglądałeś na głodnego. Aż dziw, że nie burczało ci w brzuchu - dodał, w skupieniu oglądając bladą twarz wampira.