Usłyszawszy pożądaną informację ruszyłem w kierunku drzwi. tuż przed nim odwróciłem się i powiedziałem w kierunku karczmarza, równocześnie kiwając palce ku przestrodze:
-Ja tu jeszcze kiedyś wrócę. I ten pokój ma być wtedy wypucowany na glanc! Bo jak nie...
W tym momencie urwałem i bez słowa wyszedłem. Udałem się prosto w kierunku bramy głównej, przy której znajdowała się niewielka stadnina. Spokojnie osiodłałem na miejscu konia, po czym prowadząc go udałem się na trakt. Kiedy tylko znalazłem się po za bramami miasteczka, pogłaskałem Taktikuska po szyi. Po tej krótkiej spoufalającej czynności dosiadłem go, spiąłem ostrogi i krzyknąłem głośne-Wio! Koń jak na komendę, stanął dęba po czym popędził w morderczy cwale. Przytulony do jego grzbietu pędziłem tak kilometrami robiąc, tak jak poprzednio krótkie postoje na napojenie konika.
W tym morderczym cwale mijały nam kilometry, późnym wieczorem na południowym trakcie odnalazłem, niewielką gospodę. Zatrzymałem się tam na noc, aby dać wypocząć przede wszystkim Taktikuskowi. W końcu nie chciałem zajechać go na śmierć. Co nie? Następnego dnia w pełni wypoczęci ruszyliśmy dalej. Droga mijała tak jak wcześniej, dość szybko. Na tyle szybko, że następnego dnia w trochę popołudniu stałem na niewielkim wzgórzu. Z owego pagórka, widać było całą wioskę Markham. Nie zastanawiając się długo, spiąłem konia, po czym bardzo wolnym krokiem ogiera wjechaliśmy do miasteczka....