Diomedes podjął gorączkową wędrówkę w górę chramu. W jego stanie starożytne korytarze zdawały się ciągnąć w nieskończoność. Ból stawów i mięśni nasilał się z każdym krokiem, zmęczenie rozchodziło się po ciele niczym śmiertelna trucizna paraliżująca każdą kończynę. Pot występował kropelkami na twarzy, zaś usta wygięte były w niesmacznym wyrazie. Z jakiegoś nieokreślonego powodu, Diomedes czuł, że zgnije w tych ruinach, że nigdy nie wyjdzie na zewnątrz. Oczywiście, jak to bywa w chwilach zwątpienia, musiało mu się okazać światełko na końcu tunelu. To dało mu nadzieję i motywację, jak też to często bywa. Ostatkiem sił wyszedł na zewnątrz. Oczekiwał typowego widoku sieczki, ale krajobraz wyściełany świeżym truchłem i tak przerósł jego wybujałe oczekiwania. Przestąpił z nogi na nogę, pociągnął nosem. Zlustrował pole walki wzrokiem eksperta, po czym bardzo powoli, teatralnie począł klaskać.
- Dobra robota. Rozchodzicie się już? - zapytał. - Ja wracam do Efehidon. Muszę jak najszybciej wrócić do zdrowia. I napić się.
Odjeżdżaaam