- Nosferatu... - mruknął z zadumą. - Ciekawe imię... Mnie zaś zwą Diomedesem Nivellenem - powiedział, jak nakazywała kultura i obyczaj, po czym z tych samych powodów uścisnął dłoń Nosferowi. Niestety plan Diomedesa, który miał pozwolić mu ujrzeć twarz nieznajomego spalił na panewce, gdy ten w niewyjaśniony sposób napił się tak, że Nivellen nie dostrzegł nawet skrawka facjaty zamaskowanego człeka. Zagryzł wargi, ale poprzestał już prób obejrzenia twarzy kompana. Skoro jego kodeks mu tego zabraniał, to Diomedes w pełni to rozumiał. Cenił sobie ludzi honorowych, którzy mieli swoje własne zasady, choć jemu samemu zdarzało się łamać takowe. Nie miał jednak do siebie pretensji.
- Kiedy się uformowaliście? - zapytał, po raz kolejny zręcznie trafiając w punkt. - Nigdy wcześniej was na Valfden nie widziałem, ani o was nie słyszałem. A uwierzcie, plotki o zamaskowanej grupie... myśliwych rozchodzą się szybko. - ciągnął swą wypowiedź. Niezmiernie zainteresowało go to niewątpliwie ciekawe ugrupowanie. Dlatego starał się zaspokoić ciekawość. A może i również dlatego, że te maski budziły w nim dziwny, niewyjaśniony niepokój. Choć czuł w tych ludziach coś znajomego (choć nie mógł stwierdzić co takiego), wątpił, by mógł im zaufać. W końcu ciężko wejść w bliższą relację z kimś, kto nawet nie raczy odsłonić własnej twarzy. Nawet jeśli kieruje się jakimś tam kodeksem.