Dopiero teraz łowca poczuł coś co mógł nazwać okropnym bólem, to co działo się w jego ramieniu po wyciągnięciu ostrza sprawiało, że dostawał drgawek, ból był okropny, a krew upływała coraz szybciej i szybciej.
- Pospiesz się, ta roślina nie jest, aż tak cudowna! - krzyknął nauczyciel akcentując słowo ,,aż".
Anaconda chwycił za nici i przyglądnął się nim, wyglądały porządnie. Robił to pierwszy raz, w dodatku był mocno osłabiony przez co ręce zaczęły mu delikatnie drżeć.
,, Cholera, to nie dla mnie" pomyślał ściskając ranę tak, by skóra rozcięta przez sztylet znalazła się na tyle blisko siebie by dało się ją zszyć, po czym szybko spróbował zaszyć ranę. Bolało. Szczególnie wtedy gdy trafiał w mięsień, bolało jeszcze gorzej. Gdy skończył, odciął koniec nitki nożykiem i wziął się za bandaż. Zbladł, stracił dużo krwi. Mentor przypatrywał się temu wszystkiemu z ironiczną bezwzględnością i spokojem. Anaconda obandażował ranę tak dobrze jak tylko potrafił i nitką ,,związał" jeszcze opatrunek, by ten nie spadł z jego ramienia. Gdy skończył, łowca był już wycieńczony. Roślina rzeczywiście nie była cudotwórczą.
- Chyba... - mężczyzna wziął głęboki wdech - skończyłem...