Autor Wątek: Pojedynek smoków  (Przeczytany 2009 razy)

Description:

0 użytkowników i 1 Gość przegląda ten wątek.

Offline Dark Prince

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 256
  • Reputacja: -2
Pojedynek smoków
« dnia: 14 Lipiec 2007, 21:23:07 »
Pojedynek smoków
Rozdział 1

Arieel von Morb, stojąc u wrót ostatniego zajazdu na trakcie do Lazurii, stolicy hrabstwa Marrubu, zarzuciła kaptur na plecy. Profilaktycznie, srebrną rękawicą obtarła krople deszczu z rękawów oraz płaszcza. Spojrzała na drzwi, które jakby pod wpływem jej spojrzenia otworzyły się ze zgrzytem. Przestępując próg, rozejrzała się szybko, lecz dokładnie po izbie.
Po prawej stronie karczmarz przygotowywał dużą ilość pachnących potraw, prawdopodobnie po to by zadowolić pięciu osiłków oblegających lewą stronę gospody. Poza nimi oraz krzątającą się sprytnie dziewczyną, prawdopodobnie córką właściciela, nie było nikogo.
-Widać ucztująca ekipa nie przysparza zbyt dużo klientów gospodarzowi - pomyślała wchodząca kobieta.
-O ile ich nie odstrasza - to już powiedziała, lecz pod nosem. O dziwo barman usłyszał i myśląc, że przybysz mówi do niego spytał, co podać.
-Kufel ciepłego miodu. I zostaw banieczek - odpowiedziała spokojnym głosem, ważąc każde słowo.
Barman lekko drżącymi rękoma polał miód do naczynia. Widać i jemu nie za bardzo odpowiada dzisiejsza balanga w lokalu.
Arieel położyła lewą dłoń na stole, po czym otworzyła ją. Przyjrzała się dokładniej balangujacej ekipie dzięki odbiciu, jakie uzyskała z wewnętrznej części, lśniącej w świetle świec, rękawicy. Obraz był wielce niewyraźny i zniekształcony, lecz wystarczający. Dostateczny do tego by zidentyfikować jednego z załogantów. Nie znane było Arieel jego imię, które i tak obchodziło ją tyle, co zeszło dniowy kał jej konia. Istotne było to, że ów nosił na sobie bardzo znakomitą pełną zbroję płytową oraz rogaty kościany hełm.
-Nazbyt znajome przedmioty - pomyślała. Lekko się zirytowała, lecz nie dała nic po sobie poznać.
Zdjęła pelerynę ukazując swój oręż w pełnej okazałości. Nosiła zestaw przedmiotów, które idealnie komponowały się z jej smukłą sylwetką. Pozłacana zbroja zdawała się być wykonana specjalnie dla niej, gdyż świetnie opinała jej ciało, ukazując kobiece wdzięki, a zarazem sprawiając wrażenie mocnej i niedostępnej.
Dopiero teraz upuściła, demoniczną kolczastą tarczę. Ta opadła z hukiem, wbijając się pionowo w podłogę. W momencie, gdy dotknęła parkietu obrosła lodem.
Prawą ręką odgarnęła swe kruczo czarne włosy i dopiero teraz została zauważona przez dobrze bawiących się załogantów.
-Może zrzucisz z siebie resztę fatałaszków i przyjdziesz tu do nas piękna - dolatywały w jej stronę, przepełnione wulgarnym śmiechem docinki.
-Jest tu u nas troszeczkę ciasno, ale myślę, że gdzieś cię wcisnę... hehehhe - wyrywał się co trochę z gwaru jeden z opryszków, widocznie bardziej zainteresowany osobą Arieel.
-Do ciebie mowie dziewko - teraz już krzyczał zirytowany brakiem reakcji kobiety, która spokojnie sączyła swój trunek.
Po kilku jeszcze tekstach, które jak poprzednie, nie doczekały się żadnego odzewu, wyraźnie już zdenerwowany kompan wstał i cisnął w stronę kobiety kuflem.
Ten w locie opróżnił swoją zawartość, ochlapując śmiejących się kolegów. W momencie, gdy sięgnął pleców Arieel, zamienił się w bryłkę lodu. W tej samej chwili, z miejsca gdzie stykało się naczynie z tyłem adresatki zniewagi, odprysnął grot lodowy. Grot owy poszybował z wielką prędkością z powrotem do stojącego jeszcze i zdumionego nadawcy. Ugodził go w rękę, której jeszcze nie zdążył opuścić.
Zamienione w lód naczynie opadło na podłogę i roztrysnęło się na dziesiątki kawałków.
Całość trwała zaledwie sekundy.
Teraz cała ekipa wpatrywała się z przeogromnym zdziwieniem w dłoń kolegi, która podobnie jak wcześniej tarcza Arieel, obrastała lodem.
Po kilku chwilach cała ręka stała się nadto ciężka. Nie mogący jaj utrzymać w powietrzu opryszek poddał się, zaś kończyna opadła bezwładnie, silnie uderzając o stół. W efekcie zetknięcia roztrzaskała się z hukiem łamanego lodu, zagłuszając panikujących przyjaciół.
- Aaaggghhhh..... - rozległ się przeraźliwy krzyk cierpiącego człowieka.
Ból wywołany utratą ręki musiał być dla niego zbyt duży, gdyż opadł strącając dookoła wszystko, co stało na stole. Stracił przytomność. Jedynie nie musiał się martwić o zatamowanie upływu krwi z rany, gdyż ta była całkowicie zabezpieczona zlodowaceniem.
Oburzona załoga poderwała się z krzeseł wyciągając z pochew oręż.
Dopiero teraz Arieel odwróciła się. W prawej ręce dzierżyła świecącą błękitem lodową kulę.
Spojrzała na napastników. Uzbrojeni byli w imponująco wielkie miecze. Niektórzy unosili ciężkie oburęczne topory. Nigdzie nie dojrzała jednak wielkiego oburęcznego topora lochaber, którego spodziewała się zobaczyć.
-Widocznie jest dla nich za ciężki - pomyślała, śmiejąc się w duchu.
-Podejdź tu lafiryndo - wykrzyczał jeden z nich, nie kryjąc wściekłości, która malowała się rumieńcami na jego twarzy.
Arieel, jakby zachęcona tymi słowami, podeszła powoli do ekipy zabójców.
Dalej trzymając w ręce, teraz już o dużych rozmiarach, zamrażającą kulę, spojrzała spod nosa.
-Jesteście w posiadaniu przedmiotów, na które nie zasłużyliście, ani których nie jesteście godni.
-Ty - wskazała palcem na lepiej uzbrojonego z pozostałych.
-Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że twoje plugawe ciało opina zbroja wykonana, w nie istniejącej już prastarej kuźni krasnoludzkiej ThunderCraft, na specjalne zamówienie władcy Lorymborskiego Lazarusa von Mudbeerg.
-Czy wydaje ci się, że mógłbyś ją zdobyć w jakikolwiek inny sposób niż kradzież?
-Czy wydaje ci się, że dane ci będzie długo ja nosić?
-Nic ci do tego - wyburczał zapieniony, wymaczortąc na wszystkie strony mieczem.
- Opuście żelazo. Wszyscy. To może daruję wam życie. Zadowolę się śmiercią tego plugawca. Waszego herszta, jak mniemam.
-Może nie zauważyliście magii, jaką specjalnie dla was przygotowałam. Możecie czuć się zaszczyceni. Przeważnie nie trzymam tak długo elementu zimna bezużytecznie - powiedziała powoli, słowami przesiąkniętymi lekką drwiną.
-Kiedy ją upuszczę całe to miejsce pokryje się lodem. Szkoda tylko, że przez was ucierpią właściciele tej przepięknej karczmy.
-Giń szmato - zawył herszt, wyraźnie zadowolony swą elokwencją i tym także, że udało mu się użyć drugiego już obraźliwego słowa.
Cała czwórka rzuciła się w stronę Arieel, żądna krwi i zemsty za okaleczonego przyjaciela.
Powietrze przed nimi zafalowało, zupełnie tak jakby stało się nagle gorące.
Ich ostrza sięgnęły pustkę. Czarodziejki już tam nie było.
-Wredna, niewyhędorzona wiedźma - herszt przerósł już samego siebie. - Do koni.
-Prawdopodobnie zmuszony będzie do uzupełnienia słownictwa ze słownika zwrotów obraźliwych. Jeżeli potrafiłby czytać.... - zaśmiała się czarodziejka stojąca już na zewnątrz gospody. Okryta cieniem wpatrywała się jak załoga w pośpiechu szarpie za juki.
Widać trochę się im śpieszyło, gdyż czas, w jakim odwiązali konie wydawał się być rekordowy.
Przywódca bandy nie mógł uporać się z wodzami, które zaplątały się w uprząż, więc szybkim ruchem trzymanego jeszcze w dłoni miecza po prostu ją odciął. W efekcie otrzymał pewnego rodzaju lejce. Nie przeraziło go to. Wskoczył na konia i pognał za resztą. Pobratymcy wcale na niego nie czekali.
-Wy durnie niewierni. Już ja was nauczę fasonu. Niech tylko was dorwę - nie wiedział dokładnie czy ich bluzgać, czy wołać by zaczekali.
Jego koń zdawał się być trochę cięższy od pozostałych, ponieważ z początku nie mógł się pobrać nawet do kłusu. Arieel zaciekawił ten fakt. Przyjrzała się dokładniej. Z prawej strony przyjuczony był topór, którego szukała. Był ogromny, nic dziwnego, że nikt z bandy się nim nie posługiwał.
-Pewnie zamierzali go po prostu sprzedać - pomyślała.
Herszt nie wzruszony opieszałością rumaka i trzymanych w dłoniach resztkach wodzów, kopnął z całej siły konia w żebra, próbując wywołać tym samym galop.
Zwierze zarżało chrypliwie i stanęło dęba.
Jeździec nie utrzymał równowagi. Zsunął się z grzbietu i spadł do stojącej akurat z lewej strony dużej bali z wodą.
Wykrzesał z siebie kilka bluzg, przede wszystkim pod adresem konia, który nie czekając na właściciela pomknął, teraz już mniej obciążony, za resztą załogi.
Próbował się podnieść, lecz w ostatniej chwili dostrzegł stojącą nad sobą Arieel. Jej oblicze teraz wydawało się demoniczne. Oczy miała przesiąknięte szkarłatem, co idealnie komponowało się z jej kruczo czarnymi włosami, wywołując iście diaboliczny efekt.
Prawa jej ręka teraz żarzyła się żywym ogniem, zaś lewa była zlodowaciała.
Herszt chciał ponownie użyć swego elastycznego umysłu by spłodzić kilka soczystych bluzg, lecz gardło odmówiło posłuszeństwa. Milczał przerażony.
Arieel stała tak nad nim jeszcze kilka długich sekund, zupełnie tak jakby nie była zdecydowana, co do rodzaju kary.
-Masz szczęście, że nie mam teraz czasu na wprowadzanie w życie moich pomysłów - powiedziała po chwili milczenia.
Blask ognia i lodu znikł w jednej chwili. Nawet oczy Arieel zdawały się być mniej upiorne. Spoglądała teraz na leżącego w bali z iskrą zadowolenia w oczach.
Przejechała prawą dłonią nad skazańcem w geście błogosławieństwa. Ten zdziwiony chciał się podnieść, uważając, że został uwolniony.
Nagle woda, w której był pogrążony, zaczęła bulgotać. W pierwszej chwili nie rozumiał, co się stało. Zdał sobie sprawę dopiero w momencie, kiedy jego ciało zaczęło się gotować. Lecz wtedy było już za późno. Chciał jeszcze coś powiedzieć, jednak woda uzyskała w ciągu kilku sekund dostatecznie wysoką temperaturę by zacząć rozchlapywać się na wszystkie strony, w tym do jego gardła, uniemożliwiając mu tym samym wrzask. Zdążył jeszcze tylko odczuć wrzenie swego ciała. Ból stał się przeogromny. Każda jego cząstka krzyczała, wyręczając go w upragnionej czynności. Śmierć stała się azylem. Nie mógł już odczuć ani zobaczyć swego rozpływającego się niczym w lawie ciała.
Po krótkiej chwili w bali nie zostało nic oprócz lśniącej zbroi, która wcześniej opinała jego ciało.
Owa wykonana była z materiału wysoce odpornego na ogień.
Arieel spojrzała z lekkim zadowoleniem, rysującym się na jej obliczu i sięgnęła ręką do jeszcze bulgoczącej wody. Chwyciła zbroję, po czym rzuciła ja na ziemię, obok rogatego kasku, który dużo wcześniej spadł z głowy trupowi.
-Teraz porozmawiamy z twoimi przyjaciółmi.
Spojrzała, poprzez otwartą bramę domostwa, na las rysujący się na granicy widnokręgu.
Powietrze jeszcze raz zawirowało. Postać Arieel straciła kontury i rozproszyła się w nocnym wietrze. W ostatnim momencie spojrzała jeszcze na leżącą u jej stóp zbroję płytową i kask.
-Miecza tego śmiecia nie potrzebuję.
-I tak jest do dupy.
Uzbrojenie zniknęło razem z nią.

Jest to jeden  16 rozdziałów. Jak wam się spodobo, to wrzucę wszystkie.
« Ostatnia zmiana: 15 Lipiec 2007, 10:03:23 wysłana przez Dark Prince »

Offline Legolas

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 311
  • Reputacja: 51
  • Płeć: Mężczyzna
    • Karta postaci

Pojedynek smoków
« Odpowiedź #1 dnia: 14 Lipiec 2007, 22:20:53 »
Bardzo fajne opowiadanie. Błędów sie nie doszkałem takich rzucających sie w oczy. Opowiadnie ciekawe dla mnie wciągające. Jako bohater wystąpiłą kobieta a nie jak w większości opowiadań jeżeli nie we wszystkich mężczyzna. Ogólenie bardzo mi sie podobało szczególnie właściwości zbroi tej kobiety. A tak to ogólnie dobre opowiadanie czekam na następne rozdziały. Choć jeszcze nie wiem co tytuł ma wspólnego z opowiadaniem

Forum Tawerny Gothic

Pojedynek smoków
« Odpowiedź #1 dnia: 14 Lipiec 2007, 22:20:53 »

Offline Dark Prince

  • Myśliwy
  • ***
  • Wiadomości: 256
  • Reputacja: -2
Pojedynek smoków
« Odpowiedź #2 dnia: 15 Lipiec 2007, 10:02:33 »
Rozdział 2

Połacie boru otaczały wszystko. Trzech osiłków galopowało ostro w zupełnie niewiadomym im kierunku. Panika zasiana w umysłach nie pozwalała na wybór, w jakimkolwiek stopniu, odpowiedniego miejsca przeznaczenia.
-Srać na Darumana – wykrzyczał jeden z nich. -I tak już nas nie dogoni. Nawet sami nie wiemy gdzie jedziemy.
-Ty – wskazał na jednego z pozostałych. – Burltar, pojedziesz na to wzgórze i zobaczysz, w jakiej części lasu się znajdujemy.
-Tak panie – raczej spokojnie odpowiedział, tonem sugerując przyjęcie do wiadomości faktu sukcesji nowego herszta bandy.
-Masz racje. Daruman i tak nas nie odnajdzie. Jedziemy tak spory kawał czasu. Lepiej sami spróbujmy ocalić nasze skóry.
Obrócił zdecydowanie konia w lewą stronę, spowalniając przez to w pewnym stopniu ruch, lecz zmierzając w kierunku wysokiego pagórku rysującego się nieopodal.
Nie zdążył zbytnio oddalić się od pobratymców, gdy jego rumak zawył z przerażenia. Dochodzący z nikąd ogień dopadł siodła, wspinając się po kopytach, potem nogach, zwierzęcia.
Wydawać by się mogło, że płomień nie opala skóry wierzchowca.
Zdumiony, lecz nieco tym uspokojony Burltar spoglądał teraz jak ogień zaczyna dotykać jego własnego ciała. Akt grozy wywołanej widokiem spalanej odzieży, a potem własnego organizmu, przemógł zdumienie, lecz nie zdążył wywołać panicznego wrzasku.
Koń odbiegł gdziekolwiek, nie będąc do końca świadom, że nie ucierpiał fizycznie na zaistniałej sytuacji. Był znacznie lżejszy niż wcześniej. Po siedzącym na nim jeźdźcu nie było śladu.
Pożoga nie zatrzymała się.
Poczynając od miejsca gdzie dopadła Burltara, podążała w stronę pozostałych. Nie zamierzała jednak ich spalić, lecz odciąć drogę.
Reakcja na wyrastający przed nimi ogień była natychmiastowa, co uratowało im tym samym życie.
-Stój – wykrzyczał gardłowo Morfkain.
Obaj silnie ściągnęli wodze. Konie zarżały, stanęły dęba. Jeźdźcy próbowali utrzymać się w siodłach. Prawie by im się to udało gdyby nie silne ciosy, które dopadły ich nie wiadomo skąd. Leżąc już na ziemi z paniką w oczach, spoglądali na materializującą się nad nimi Arieel.
-Nie zabijaj....... o pani.
-Nie musisz skomleć psie – wycedziła kobieta.
-Wstań – pokazała palcem na Morfkaina.
Ten powoli podniósł się na kolana i skrzyżował ręce nad głową, czekając na śmiercionośny cios.
-Na proste nogi.
Skazaniec nie śpiesząc się wykonał polecenie.
-Odejdziesz – zawyrokowała. -Odejdziesz, bo wiem, że macie jeszcze kilku pobratymców, których jesteś w stanie namówić na zemstę na mnie.
-Rozumiesz, bardzo by mnie to ucieszyło gdybym nie musiała szukać reszty z was świń. Jeśli zobaczę wszystkich razem wygodniej będzie mi się wami odpowiednio zając.
-Chyba, że szybko opuścicie to królestwo i odnajdziecie swoje miejsce w innej krainie. Ale........ohhhh. – westchnęła. – To by mnie głęboko zraniło. Rozumiesz, nigdy więcej już bym was wszystkich nie zobaczyła, chyba, że przypadkowo odwiedzę znajomków mieszkających w tych najbliżej nas leżących obszarach.
Złapała silnie swojego słuchacza za kurtkę i rzuciła nim w przeciwnym kierunku w stosunku do stojącej ściany ognia, oszczędzając mu tym samym życie.
Odwróciła się spokojnie, od starającego się już wstawać Morfkaina, ignorując go zupełnie i zapominając o nim.
W tym momencie dobiegł samotny koń, widocznie kierując się po śladach. Pod spojrzeniem Arieel wypadł, z juków przymocowanych do wierzchowca, topór lochaber.
Ostatni z bandy leżał jeszcze na ziemi, czekając na ewentualne polecenie powstania.
-Przykro mi, ale nie odejdziesz za swoim koleżką. Mam dla ciebie inne zadanie.
Podeszła do ledwo już przytomnego z przerażenia człowieka. Dotknęła go lekko.
Zobaczył mrok. Narządy i mięśnie blokujące odpływanie z jego organizmu płynów, zawiodły. Jednak nie zamknął oczu. Chciał być świadomy wszystkiego. Po chwili zobaczył jednak obraz, który mógł wcześniej dostrzec tylko na widnokręgu. Las, ciemność, las jeszcze kilka razy.
Po krótkiej chwili znalazł się przed karczmą, w której wcześniej ucztował. Zaczął tracić świadomość. Nie miał już, czym wymiotować. Stawał się coraz słabszy. Lekkie uderzenie kolczastą rękawicą nie dało mu odejść.
-Obudź się. Musisz być przytomny.
Odczekała aż się ocknie.
Teraz mi powiedz gdzie ukradliście te rzeczy.
Ledwo przytomny ze strachu Keelen nie śmiał nawet skłamać, że nie wie, o co chodzi.
-Dzień drogi traktem na południe – ledwo udało mu się odpowiedzieć.
-Pani ! – krzyknął człowiek, stojący w drzwiach domostwa.
Czarodziejka na chwilę straciła wątek. Podbiegł do nich właściciel karczmy.
-Pani ... pani to zostawiła. – powiedział ciężko dysząc. Wyciągnął rękę, w której trzymał tarczę Arieel.
-Aaaa tak.
Skarciła się w myślach za takie niewybaczalne przeoczenie. – Troszkę mnie wcześniej poniosło.
-Pani odeszła a to zostało. Piękna robota. Nie mogłem wcześniej tego ruszyć. – lekko przesunął ręką po różnorodnych wzorach i napisach wybitych na frontalnej stronie kolczastej tarczy.
-Nie mogłem tego ruszyć dopóki lud nie stopnia. – kontynuował lekko zakłopotany. – Zrobiła się potem mała kałuża, hehee.
-Wiedziałem, że pani wróci i wyczyściłem ja. Wyczyściłem ja dla pani, bo pani właśnie po to wróciła, prawda?.
Karczmarz oburącz podał tarczę stojącej przed nim kobiecie.
-Tak. Właśnie po to wróciłam. Dziękuję ci. Miałam zamiar odebrać ją trochę później, ale skoro już tu jestem... – mówiąc to odebrała podarunek.
Karczmarz uradowany, że mógł uczynić coś dobrego dla wytwornej „pani” zaczął się oddalać z uśmiechem na twarzy.
-Czekaj człowieku – zatrzymała go w pół drogi.
Odwrócił się. Przez sekundę jego służalczy wyraz twarzy tchnął strachem.
-To dla ciebie.
Rzuciła mu mały mieszek.
-To po to byś nie zapomniał, że uczciwość może czasem popłacać – uśmiechnęła się.
Karczmarz zważył w ręce sakiew, po czym też się uśmiechnął, lecz znacznie szerzej niż Arieel.
-Wielkie dzięki. Stokrotne dzięki o pani. Niech słońce zawsze oświetla twoją drogę, a wiatr wieje w plecy. Wielkie dzięki...
Odszedł, kiedy zabrakło mu już określeń, wyrażających wielką wdzięczność. Wbiegał z powrotem do chaty gryząc wydobytą już z mieszka złotą monetę.
-A.. jeszcze coś.– zatrzymał się w progu. – Jakby to panią zainteresowało, to ten co mu pani... ten tego.... ten bez ręki. Pamięta pani go..... ten co został w gospodzie.
Arieel skinęła głową.
-No. To jak to panią obchodzi, to ten se poszedł – zaśmiał się głośno. – Znaczy se uciekł bardziej. Jak się ocknął to zwiewał szybciej niż pies z podkulonym ogonem. – znowu się zaśmiał. Tym razem znacznie głośniej, po czym zniknął we wnętrzu.
Po chwili milczenia odezwał się Keelen.
-Czy ten, któremu to wszystko ukradliśmy jest twoim towarzyszem, o pani.
-Nie jestem twoja panią. Lecz nie obawiaj się jeszcze go poznasz – położyła na nim dłoń.
Skazaniec zobaczył ponownie serię mroku przeplatającego się z różnymi obrazami. Widział najpierw las, potem tylko trakt malujący się w blasku wschodzącego już słońca.
 Rozdział 3

Hrabia Lazurii, stolicy hrabstwa Marrubu, Graadhar von Gilderbraht, potomek wiekowej rodziny Gilderbrahtów, rozkoszował się kąpielą w dużej wannie napełnionej gorącą wodą. Atrakcyjna służka myła mu plecy, ocierając się specjalnie ciałem o swojego władcę.
-Tak jak lubię - pomyślał z zadowoleniem Graadhar.
-Panie – zadumę przerwał służalczy, lecz zdecydowany głos mężczyzny.
Hrabia najpierw spojrzał na służkę, wzrokiem sugerując by się oddaliła. Skłoniła się nisko, uśmiechnęła i odeszła w mrok komnaty łaziennej. Prawie nie zauważalną sztuczność jej uśmiechu, przyćmiewała jednak groza ukryta w jej oczach.
-Pewnie z przyjemnością poderżnęłaby mi gardło, gdyby mogła – pomyślał, przywołując w pamięci rzeczy, które robi z nią, gdy każe zamknąć komnatę.
-Chyba, że jej się to podoba - teraz już z perwersyjnym uśmieszkiem na twarzy spojrzał na poddanego.
-Co jest takie ważne, że śmiesz mi przerywać codzienny relaks – spytał lekko zirytowany.
-Panie, arcykapłanka zakonu czarodziejek Weezerd, Arieel von Morb zapowiedziała dziś swą jutrzejszą obecność na dworze.
-Była tu i odeszła? ... Wcześniej niż się spodziewałem – hrabia wydawał się być lekko zdziwiony.
-Tak panie. Powiedziała, że ma coś jeszcze do zrobienia, lecz zabawi u nas jutro wieczorem.
-Kazałeś przygotować komnaty dla niej i jej świty? – upewniał się władca.
-Oczywiście panie.
-Dobrze – teraz był już spokojny.
-Każ przygotować także mój oficjalny ubiór, przyjmę ją w sali audiencyjnej. – wzrokiem upewnił się, że sługa przyjął polecenie. Po chwili przestał mu okazywać uwagę, spoglądając w stronę ukrytej w ciemnościach służki.
-Oczywiście panie – przyjmując brak zainteresowania ze strony hrabiego za polecenie oddalenia się, paź skłonił się najniżej jak potrafił i odszedł, zamykając za sobą drzwi.
Graadhar patrzył jak służąca powoli zbliża się do niego, lekko poruszając biodrami. Gdy podeszła tanecznym krokiem, jej ubiór pokrył się wodą. Hrabia ochlapując ją uśmiechał się coraz szerzej.
-To chyba teraz musisz to zdjąć ... no wiesz żeby się osuszyło. – uśmiech malujący się na jego twarzy chyba nie mógł już być większy.
-Oooo tam – wskazał na zawieszone w oświetlonym rogu komnaty linki na schnącą odzież. - ÂŻebym mógł wszystko dobrze widzieć.
-Tak królu – odpowiedziała służalczo. Kazał się tak nazywać tylko wtedy, gdy byli sami. Wiedziała, że jeśli uczyniłaby to w jakiejkolwiek innej sytuacji, kazałby ją ściąć za obrazę majestatu monarchy.
 Rozdział 4

Wysoki, silnie umięśniony człowiek, o kształtach nie lada osiłka, spojrzał na swoje ręce. Te pokryte były zakrzepniętą i zaschniętą już krwią. Całkowicie przytomny i zdolny do podjęcia natychmiastowej akcji, choć trochę już zmęczony Brathdir, przywołał w pamięci obrazy, które miały miejsce kilka godzin temu.
Wtedy to obudził się z obolałą głową, przykuty grubymi na pięść łańcuchami do wielkiego drzewa. Próbował wszelkimi siłami uwolnić się z pułapki, lecz gruby dąb bez trudu oparł się wszelkim staraniom więźnia. Zdarta od tarcia i szarpania kora leżała, zbita na wiór pod jego stopami. Obok niego leżało coś jeszcze. Dwa ciała wilków. Jeden miał nienaturalnie wykrzywioną głowę, drugi wciśnięte do wewnątrz żebra.
Spojrzał na nie z uśmiechem na twarzy, przypominając sobie krótką walkę ze zwierzętami. Stado wilków starało się go zagryźć, myśląc, że ma do czynienia z ofiarą pozbawioną wszelkiej możliwości ucieczki. Sfora nie wiedziała jednak, że niedoszła ofiara może podjąć walkę.
Znowu się uśmiechnął. Tym razem z większym zadowoleniem.
-Moje nogi nie zostały unieruchomione ... Dwóm nie udało się uciec – pomyślał.
Chwila refleksji szybko minęła. Powrócił gniew. Gniew dodający sił, lecz niezbyt przydatny w zaistniałej sytuacji.
Jeszcze raz spróbował szarpnąć za łańcuchy. Użył całej, jak mu się wydawało, siły. Mocował się kilka sekund. Nagle krępująca go więź zniknęła. Strzępy ogniw łańcucha posypały się na ściółkę. Spojrzał na nie z wielkim zdziwieniem. Były rozgrzane do czerwoności. Stopione, choć jego ręce nie zostały poparzone.
-Widzę, że pozostawili cię przy życiu – zza jego pleców zabrzmiał cichy, lecz zdecydowany głos. - Witaj. Mogłam mieć tylko nadzieję.
-Witaj Arieel. Dobrze cię znowu zobaczyć – powiedział to ze szczerym zadowoleniem.
-Nie będę pytać, w jaki sposób garstka zbirów mogła cię obezwładnić. Nie wiem też, dlaczego pozostawili cię przy życiu, choć mogli podejrzewać, że jeśli uda ci się uwolnić to na pewno będziesz szukał zemsty. Jednak nie będę pytać – uśmiechnęła się uprzejmie.
Lekko poirytowany Brathdir odchrząknął pod nosem.
-Słuchaj, tacy jak ja też muszą czasem załatwiać pewne potrzeby – podrapał się po głowie. – A nie zawsze mały toporek, który ma się pod ręką w takich sytuacjach, może pomóc zająć się więcej niż kilkoma napastnikami naraz.
Arieel zaciekawiona rozejrzała się dookoła. Słońce już się podniosło umożliwiając stosunkowo dobrą widoczność. Jednak nigdzie nie było ciał, których się mogła spodziewać, a wiedziała, że tacy ludzie jak jej kompan nie poddają się bez krwiożerczej walki.
-Zakopaliśmy ciała zabitych – wtrącił się ledwo słyszalnym głosem Keelen. Arieel zdumiona była, że zdobył się na to. Podejrzewała, że jest wyczerpany na, tyle, że nie jest w stanie nawet odchrząknąć.
Dopiero teraz Brathdir zwrócił uwagę na człowieka, leżącego u jej stóp.
W pierwszym momencie wyglądał na duży zwitek łachmanów, więc w trakcie rozmowy z przyjaciółką nawet nie próbował go zidentyfikować. Teraz przyjrzał mu się dokładniej, a gdy to zrobił momentalnie poderwał się z miejsca. Dostrzegł także, że Arieel przyniosła ze sobą jego uzbrojenie.
-Prawdopodobnie teleportowała je ze sobą, bo na pewno nie zdołałaby go udźwignąć – pomyślał.
Chwycił blisko niego leżący wielki topór lochaber i zamierzył się nim bez zastanowienia na rozpoznanego człowieka.
-Moment ! – zdążyła krzyknąć Arieel.
-Nie chcesz się dowiedzieć na przykład, co zrobili z naszymi końmi, które ci zostawiłam? – wydusiła z siebie szybko, patrząc na niedoszłego kata. Ten nie odezwał się od razu. Odczekał aż wrząca w nim furia opuści go, choć trochę.
-Nie potrzebuję tej informacji – znów odetchnął przez moment.
-Konie uciekły. Próbowali je złapać. Jednak ja wiem, że są gdzieś blisko. Sama je znasz. Wiedzą, kto jest ich panem. Panem i przyjacielem zarazem.
Arieel zamyśliła się przez chwilę. Jej kompan miał rację. To mądre zwierzęta. Dobrze je traktowali, sami się nimi zajmowali. Nie pozwalali nawet stajennym czyścić ich sierści, a nawet ich karmić. Pewnie schowały się gdzieś i czekają na odpowiedni moment żeby się ujawnić. Potem spróbują je odnaleźć.
Zwróciła swoją twarz w stronę Keelena. Oblicze miała surowe, zdawać by się mogło, że nie jest w tym momencie oświetlone przez światło słoneczne. Było wręcz demoniczne.
-Nie pozostaje mi nic innego jak skazać cię na śmierć psie. Wygląda na to, że przyprowadziłam cię tu by zadać ci karę, za przestępstwo, które razem ze swoją bandą popełniliście. Skłamałabym gdybym powiedziała, że jest mi z tego powodu przykro.
-Jaaa...p....eeeehhhh..... Nieee....gggrrrr – zgroza nie pozwoliła skazańcowi na wyduszenie z siebie żadnego konkretnego słowa. Mowa ta przypominała raczej bulgotanie. Nogawki jego spodni pokryły się prawie całe moczem. Nawet w pewnym momencie próbował krzyknąć. Złożył dłonie i uniósł je w stronę kata w akcie największej w jego życiu prośby. Błagał o życie, choć nie mógł nic powiedzieć. To jego ciało błagało.
Brathdir nie wyglądał na poruszonego postawą Keelena. Nawet zdawał się być niepocieszony tym, że ma przed sobą tylko jednego z byłych oprawców.
-Widocznie pozostałymi zajęła się Arieel – pomyślał.
Zamierzył się ciosem, który kierował prosto w szyję klęczącego przed nim człowieka. Wykonał zamach.
Nagle czarodziejka wyczuła niebezpieczeństwo. Spojrzała przez ramię i w tym samym momencie wykonała szybki kolisty ruch ręką. Gest ten pokrył w powietrzu ja samą i postać jej przyjaciela. Lekko widoczna błękitna aura zarysowała się na wcześniej określonej przestrzeni.
Brathdir chyba nic nie zauważył i nie przerwał ataku. Jednak jego ostrze zatrzymało się tuż przed samym skazańcem. Miał od początku taki zamiar, nie był zabójcą. Zabijał, lecz w walce, w której przeciwnik też był uzbrojony. W tym samym momencie powietrze przeciął bełt. Wbił się w trzon trzymanego przez kata topora. Ta część obszaru nie była osłonięta czarem tarczy ochronnej Arieel.
Bełt nadleciał tak szybko, że całość zsynchronizowała się ze sobą. Pocisk uderzył z przodu, odbijając topór w tył, możliwe, więc, że mógłby udaremnić atak. Keelen był pewien, że został ocalony właśnie przez to. Z resztą było mu wszystko jedno.
-Ważne, że żyję. Ważne, że żyję, choć jeszcze przez chwilę – nie potrafił jednak opanować rozpaczliwych myśli tłoczących się do umysłu.
Niedoszły kat popatrzył na swój oręż przebity drzewcem. Nie poruszył nim, jednak nie po to by ukryć zdziwienie, lecz po to, aby móc określić trajektorie lotu bełtu. Był prawie pewien, że ten nadleciał z góry. Ktoś musiał stać na gałęzi drzewa. Spojrzał na twarz przyjaciółki. Ta, zdawać by się mogło, że myśli to samo.
-Nie pozwolę wam go zabić - głos nieznajomego zabrzmiał znienacka.
-Nie pozwolę, choć wiem, że na pewno sobie na to zasłużył.
Raczej atrakcyjna brunetka, ubrana w wygodny kostium, o kolorach lasu, zeskoczyła z drzewa. Smukłą sylwetkę uzupełniała kusza, trzymana oburącz przez amazonkę, uzbrojona już w kolejny bełt. Broń miała jednak delikatnie opuszczoną, być może po to by nie prowokować walki. Zdawała sobie sprawę, że nie ma do czynienia ze zwykłymi ludźmi.
-Kim jesteś? – spytała Arieel. Postanowiła na razie nie wyjawiać, że znany był jej zamiar kompana o nie zabiciu więźnia.
-Hmm. Nie ma powodu by to zatajać. Nazywam się Yamelia el et Jupiter. Należę do gwardii przybocznej Aaghala de Mag, jednego z czarodziejów Graadhara von Gilderbrahta, pana tutejszych ziem.
-Ciekawe było, jakiego sformułowania użyła ta kobieta. Kobieta, której nazwisko było pochodzenia elfiego: „pana tutejszych ziem”. Powiedziała to z taką swobodą – pomyślała Arieel. – „Tutejsze ziemie” nie należały do hrabiego. ÂŻadne ziemie nie zależały do żadnego z hrabiów, lecz do panujących nad nimi władców. Jednak te ziemie jeszcze dwa pokolenia wstecz stanowiły samodzielne, niepodległe państewko. Widać podbicie i włączenie ich w obręb granic aktualnego królestwa nie było wystarczające dla świadomości tubylców.
-Jak już mówiłam nie pozwolę wam go zabić – kontynuowała. – Od wymierzania kar są sądy. Będę go eskortować do miasta, tam się odbędzie osąd. A wy pójdziecie razem z nami. Teraz już jesteście bezpośrednio związani z zaistniałą sytuacją – mówiąc to, amazonka, uniosła lekko kuszę.
Czarodziejka i jej kompan nie wydawali się być zbytnio poruszeni elokwentną mową nieznajomej. Spoglądali na nią spokojnie, powstrzymując się od komentarzy. Podobnie, Keelen, któremu teraz już było wszystko jedno czy zginie od topora Brathdira, czy kata miejskiego. Całkowicie zrezygnowany wpatrywał się pustym wzrokiem w swoje buty.
-Dziękujemy za zaproszenie. Z przyjemnością skorzystamy z eskorty tak wprawnej wojowniczki. Jednak musisz wiedzieć, Yamelio, że i tak kierujemy się w tamta stronę, więc użycie broni będzie całkowicie niepotrzebne – zupełnie swobodnie odpowiedziała Arieel, cedząc słowa tak by zostały odpowiednio odebrane. Także nie chciała prowokować amazonki. Nie bała się jej, lecz widziała, co ta potrafi zrobić przy użyciu kuszy.
-Wszystko jasne więc – Yamelia schowała kuszę.
Brathdir w dalszym ciągu powstrzymując się od jakiegokolwiek komentarza oddalił się bezszelestnie w poszukiwaniu koni. Amazonka spojrzała w twarz czarodziejki zmuszając się nawet do zaimprowizowania całkowicie nieszczerego uśmiechu, po czym zagwizdała. Z zarośli wyłonił się jej rumak. Podeszła do niego i przez chwilę grzebała w jukach. Wyciągnęła sznur. Arieel była pewna, że miał posłużyć do unieruchomienia rąk Keelena.
-Ty pojedziesz ze mną - mówiąc to spojrzała na niego groźnie.
Było to niepotrzebne, gdyż ten nie miał zamiaru stawiać jakiegokolwiek oporu. Prawdopodobnie ostatnie godziny przysporzyły mu więcej wrażeń niż całe jego życie. Po chwili już skrępowany, został usadowiony w siodle. Yamelia wskoczyła za nim.
-W takim razie dogonicie nas, jeśli zależy wam na bezstronnym osądzie sprawy - odczekała aż czarodziejka potakująco skinie głową.
-Z tego miejsca do Lazurii prowadzi tylko jeden trakt. Ten, na którym się znajdujemy. Więc sądzę, że się nie zgubicie – powiedziała to z lekką drwiną w głosie.
-Znam te okolice – nie zareagowała na zamierzoną malutką zniewagę i przestała się interesować amazonką. Ta widząc to kopnęła konia lekko w żebra, pociągnęła za uprząż i skierowała go na trakt.
Odjechała powoli nie odwracając się.
-Nawet nie spytała, kim jestem – zastanowiła się Arieel.

Forum Tawerny Gothic

Pojedynek smoków
« Odpowiedź #2 dnia: 15 Lipiec 2007, 10:02:33 »

 

Sitemap 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 
top