Stara, częściowo zrujnowana chata, znajdująca się na polance w głębi lasu. W środku panowała względna czystość. Na łóżku koło ściany chrapał człowiek ubrany w skórzany kaftan i wysokie buty. Był to Larry - myśliwy. Kiedy zrzucono go do Kolonii za polowania w lasach królewskich, jego przyszłość staneła pod dużym znakiem zapytania. Najpierw jakiś osiłek uderzył go w twarz a potem niejaki Diego mówił mu coś o obozach. Larry był wyjątkiem. Udało mu się pozostać wolnym strzelcem. Nie lubił zrzeszania się. W Starym Obozie musiałby podlizywać się Gomezowi, w Obozie Sekty udawać, że wierzy w jakiegoś kretyna ÂŚniącego a w Nowym? Nowy Obóz najbardziej przypadł mu do gustu z powodu wolności jaką cieszyli sie jego członkowie, ale denerwowała go obecność wszelakich morderców i obiboków, któzy się tam zagnieździli. Zamieszkał w częściowo zrujnowanej chacie jakiegoś myśliwego. Czasem zachodził do Starego Obozu z konieczności zakupu jedzenia i sprzedania skór. Takie życie prowadził.
Promienie słońca obudziły go. Larry wstał i przeciagnął się. Wstał i usiadł przy stole, zabierając sie do jedzenia kawałka szynki. Po posiłku westchnął i zdjął łuk. Wyszedł do lasu na polowania.
Stado ścierwojadów pasło się na polanie. Niedaleko nich znajdował się staw. Jeden z ścierwojadów z czujnością podniósł łeb i zaskrzeczał. Zbliżali się ludzie, czuł to wyraźnie. Na znak przywódzcy reszta ścierwojadów rozbiegła się. Głośny skrzek na chwilę zatrzymał zbliżających się ludzi. Było ich 4. Dwóch mężczyzn w zbrojach strażników Starego Obozu, jeden w stroju typowym dla magnata i trzeci w ciężkiej zbroji strażnika. Magnat miał wystraszoną twarz, wyrywał się. Człowiek w ciężkiej zbroji zakrzyknął:
- Zamknij się ścierwo!
Larry widział wszystko, gdyż zobaczywszy żołnierzy Gomeza skrył się za drzewami. Jeden z strażników powiedział do człowieka w ciężkiej zbroji:
- Bullit gdzie to załatwimy?
- Tutaj przyjacielu - powiedział i wyciągnął sztylet. Na jego widok magnat pobladł i zaczął się trząść. Bullit zaaplikował mu cios w brzuch i syknął:
- Czas na ciebie Bartholo
Kiedy tylko Bartholo odwrócił głowę, Bullit szybko wbił mu sztylet w brzuch. Trysneła krew i magnat upadł. Zwijał się w konwulsjach. Strażnicy rykneli śmiechem i przekomarzając się odeszli drogą do Starego Obozu. Kiedy odeszli, Larry wyszedł z lasu. Podbiegł do leżącego ciała i uklekł przy nim. Jeszcze żył...
- Co się stało? - spytał przerażony Larry
- Oni...zabili...spisek...ty...weź pierścień i idź do Starego Obozu... - nagle przestał mówić, przymknął oczy...nie żył.
Larry spojrzał na rękę magnata, znajdował się tam elegancki i pewnie bardzo drogi sygnet z dużą literą B. Larry zdjął pierścień i obszukał zabitego. Sprawa przeraziła go, ale i skłoniła do działania. Coś było nie w porządku, skoro gromada żołnierzy zabijała jednego z ważniejszych ludzi w swoim własnym obozie. Larry znał Bartholo z słyszenia - był on odpowiedzialny za dostarczanie magnatom różnych dóbr. Był człowiekiem bardzo majętnym i zaufanym Gomeza. Larry postanowił udać się do Starego Obozu i rozejrzeć się trochę. Przy zwłokach znalazł sakiewki z rudą. Uśmiechnął się i ruszył w drogę...
Jakiś czas później stanąłem przed bramą Starego Obozu. Ubrani w czerwone zbroje strażnicy uśmiechneli się ironicznie na jego widok i spytali:
- Znów po jedzenie?
- Dokładnie - odpowiedział spokojnie Larry, patrząc im w oczy
- Zapłać 100 bryłek rudy, albo zjeżdzaj! - warknął strażnik
- Ostatnio wpuściłeś mnie za darmo...
- Ostatnio wiele się zmieniło
- A może chcesz żebym opowiedział Gomezowi, kto zabawiał się z jego panienką, kiedy on spał na tronie?
Strażnik zaczerwienił się i cicho rzekł:
- Właź, ale cicho sza!
- Bądź spokojny
Bohater wszedł do obozu. Nie znosił go. Urodził się na farmie, koło Khorinis i cenił sobie swobodę. Za Barierę dostał się własnie przez swe umiłowanie swobody - odmówił służby wojskowej. Nie dlatego, że nie znał się na broni. Ojciec wyuczył go i Larry świetnie umiał walczyć mieczem i strzelać z łuku. Po prostu nie mógł znieść dyscypliny, panującej w królewskiej armii. W końcu straż miejska przybyła po niego i wrzuciła do Kolonii. Teraz też brało go obrzydzenie, kiedy widział paradujących w swych zbrojach Cieni, czuł lekkie współczucie dla Kopaczy, którzy wygądali nędznie w swoich szmatach, które służyły im za ubiór. Prawdziwą nienawiść czuł jednak do przechadzających się Strażników. Opasłe wieprze, straszące wszystkich naokoło swoimi pyskami. Ruszył w stronę zamku. Na ławeczce przed jednym z budynków siedział znany mu Cień - Diego. Był to jedyny Cień, którego darzył sympatią. To Diego odgonił kilkunastu Strażników, którzy katowali go kiedy zrzucono go z skarpy. Cień skinął głową widząc znajoma twarz. Larry wszedł do jego chaty i usiadłem na łóżku. Diego spytał:
- Masz sprawę?
- I to poważną - pokazał Diego pierścień
- Ukradłeś to Bartholo i chcesz żebym się za tobą wstawił?
- Nie! - opowiedział mu całą historię
Diego wydawał się zaskoczony. Intensywnie myślał, aż w końcu wyszeptał:
- Bullit go zabił?
- Tak...
- Jest jeden sposób na zdobycie dowodów
- Jaki?
- Musisz zostać Strażnikiem...
- Ja? W Starym Obozie? - ryknąłem śmiechem
- Słuchaj! Ja nie mogę się kręcić blisko strażników, bo jestem Cieniem, od razu by się wydało. Posmaruję Thorusowi i pewno cię przyjmie.
- Tam biorą najlepszych!
- I najbogatszych, dam ci na łapówkę
- Co ci tak zależy?
- Miałem dług wobec Bartholo...Idę teraz do Thorusa, ty zaczekaj. Jutro rano się do niego zgłosisz...
W milczeniu spojrzałem na pierścień Barthola.
_ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _ _
To moje pierwsze opowiadanie w gothicowym klimacie. Bardzo proszę o opinie.