Wymieniajcie, opisujcie, argumentujcie i rozpływajcie się w swoich wypowiedziach, gdyż panowie gitarzyści są tego warci. Ilość rzecz jasna nieograniczona, a może w przyszłości stworzę top listę. To akurat nic pewnego, wszystko bowiem zależy od Was, a raczej od tego, jak licznie zaspamujecie ten topic. Miłego...
John Anthony Frusciante – mentor, wzór i zdecydowany nr 1, jeśli chodzi o mój top gitarzystów. Pomijając albumy wydane z Red Hot Chili Peppers, również bardzo aktywny w swej solowej twórczości, udzielaniu się w innych zespołach (The Mars Volta). Jego umiejętności nie jest mi dane oceniać profesjonalnie, gdyż najprościej w świecie – nie znam się na tym za bardzo. Swoją przygodę z gitarą zacząłem sześć miesięcy temu, jednak do oceniania pewnych spraw, wcale nie trzeba być specjalistą. Frusciante to jeden z najlepszych gitarzystów, jakich nasza kochana matka Ziemia zdążyła wydać na świat. Potwierdza to chociażby uznanie w świecie muzycznym, nie tylko wśród fanów Red Hot Chili Peppers.
Poza tym jest to mistrz melancholii, a zarazem wprowadzania w pozytywny nastrój. Mam tutaj na myśli głównie jego solową twórczość, która jest dość pokaźnych rozmiarów. Wystarczy wsłuchać się w The Will To Death - świat od razu staje się piękniejszy, a problemy życia codziennego odchodzą na drugi plan. Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że muzyka, jak i osoba Johna Frusciante, ma taki wpływ nie tylko na mnie. Wpływ na to mogą mieć również jego „przygody”. W pewnym artykule trafiłem na bardzo trafne stwierdzenie, które brzmiało mniej więcej tak: „czerpał z życia za trzech”. Nawet krótkie zapoznanie się z biografią Johna Frusciante, znajduje odzwierciedlenie w tych kilku słowach. Był kolejną ofiarą narkotyków, a naprawdę bardzo niewiele brakowało do tego, a poszedłby w ślady Kurta Cobaina. Na szczęście udało mu się odbić od dna, wrócić do Red Hot Chili Peppers i do normalnego życia. Wiele słów komentarza tutaj nie potrzeba – szacunek i uznanie dla tego człowieka.
Saul Hudson – w świecie muzycznym znany bardziej jako Slash. Były gitarzysta Guns N’ Roses, a ostatnio można było go usłyszeć w Velvet Revolver. Można chyba o nim powiedzieć człowiek-legenda.
Moim zdaniem Slash to osoba, bez której Gunsi nigdy nie odnieśliby takiego sukcesu. Te porywające solówki, szybko wpadające w ucho dźwięki, które świetnie komponowały się z resztą, a szczególnie z wokalem Rose’a. No i te charakterystyczne włosy, zakrywające całą twarz, spod których wystawał jedynie papieros. Mam na jego temat pobieżną wiedzę, więc skończę na tych kilku zdaniach. Kto ceni sobie muzykę Guns N’ Roses, nie potrzebuje żadnych argumentów.
James Patrick Page – kolejna legenda w świecie muzyki, o których słyszał chyba każdy fan rock'a. Tutaj szczególne wyróżnienie należy się za oryginalność i eksperymentowanie z gitarą (smyczki). Każdy chyba kojarzy Stairway to Heaven, mniej osób wie, czym jest Since I've Been Loving You. Mógłbym wymienić tutaj masę innych utworów, które Page nagrał z Led Zeppelin, ale wszystko i tak sprowadzi się do jednego wniosku. Mianowicie, kolejny człowiek-legenda, który w pełni zasłużył sobie na ten tytuł. Niestety muszę przyznać, że nie znam jego dokonań solowych, jak i późniejszego nagrywania muzyki z Plantem.
David Howell Evans - postać znana raczej pod pseudonimem The Edge, od trzydziestu lat związany z irlandzkim zespołem U2. Co ciekawe, istnieje nawet plotka, że David nie ma zielonego pojęcia o nutach, jest samoukiem z krwi i kości. Jeśli taka jest prawda, to wielki respect dla tego człowieka.
U2 było chyba pierwszym zespołem, w muzyce którego zakochałem się bez pamięci. Stało się tak również za sprawą The Edge'a, a raczej jego gitary.