Ilhrim nie należał nigdy do osób lubiących przebywanie w pobliżu arystokracji, uważał wręcz jakieś dwa kilometry za maksymalną odległość na jaką chciałby się kiedykolwiek zbliżyć do kogokolwiek z jej przedstawicieli i nie raz zarzekał się , że prędzej pozwoliłby pozbawić się nóg, niż przekroczyć tą granicę choćby i tylko o jeden krok. Ale niestety nawet postanowienie, które jak nie raz mówił jest dla niego ważniejsze niż jego własne życie, nie mogło uratować go przed losową koronacją odbywającą się akurat wtedy, gdy chciał on skrócić sobie drogę do ulubionego baru. Jak można się było spodziewać, młodzieniec nie zareagował zbyt dobrze na informację o tak bliskiej obecności "rasy" przez niego znienawidzonej. Pierwszym co przyszło mu do głowy, było to by dotrzymać złożonej sobie obietnicy i tak szybko jak było to możliwe odciąć sobie nogi a następnie po spełnieniu tej powinności dokończyć dzieła i wyprawić się własnoręcznie na tamten świat. Niestety szybko jednak zauważył jeden ważny błąd w tym planie... nie posiadał broni. W chwili gdy uświadomił sobie jak zła jest sytuacja coś w nim pękło, czuł jakby gotów był wyrwać broń najbliższego strażnika i to przy jej użyciu pozbawić się kończyn i życia. Lecz niestety i ten plan miał jedną, lecz znaczącą lukę... podejście do najbliższego strażnika oznaczało też wykonanie kilku dobrowolnych kroków w stronę skupiska tej brudnej arystokracji. Uświadomienie sobie tego wywołało olbrzymią falę pomniejszych pęknięć w tym, jak Ilhrim pojmował świat i aktualną sytuację. W głowie krążyła mu już w kółko tylko jedna myśl:
Cholerni arystokraci... Zapłacą mi za całe to cierpienie, które przez nich właśnie przeżywam. Jeśli chcieliście mnie złamać to udało się wam, tylko nie sądźcie, że ujdzie wam to płazem... Dowiem się o was wszystkiego co tylko będę mógł i wykorzystam gdy tylko nadarzy mi się okazja by uderzyć...
Być może ta myśl zagłuszyła jakikolwiek głos rozsądku, który nakazywałby mu trzymać się swoich postanowień, a może po prostu cała ta sytuacja uświadomiła mu jak bardzo utrudniały mu one życie i postanowił się ich on podświadomie wyrzec, niezależnie jednak od tego, która z tych opcji była prawdziwa to jednemu nie dało się jednak zaprzeczyć... nie zauważając samemu kiedy, elf zbliżył się do całej reszty gawiedzi i po krótkich oględzinach tej ogromnej chmary istot wszelakich, wybrał w końcu miejsce z na tyle niewielką ilością osoby na metr, by mógł się niezauważenie przepchnąć jak najbliżej się tylko dało. Po kilku chwilach trafił wreszcie w odpowiadające mu miejsce i jak reszta zebranych starał się zauważyć jak najwięcej ważnie wyglądających osobistości oraz wsłuchać się w każde mówione przez nich słowo, z tą oczywiście różnicą, że jego powodu by to robić były zgoła odmienne.