Ubrudził już wcześniej, teraz nawet nie zwracał na nie uwagi. Jeszcze przed wejściem do wnętrza wulkanu myślał o tym, że włosy ma zlepione popiołem i potem, że skrzydła nie mają tego samego blasku co zawsze, że czerwone refleksy w niektórych lotkach wyglądają teraz jak krew zmieszana z sadzą, nie krystalicznie czystą wodą.
Ciągle miał ten sztylet w prawej dłoni, gotowy do rzutu, pchnięcia, obrony. Wymierzył szybko, niezbyt chlujnie, jednak to nie jego oko miało kierować orężem, tylko łaska tego, który jest Nadzieją. Poczuł przypływ sił, mimo iż zmęczony był niemiłosiernie. Jego mięśnie co chwila dawały się zmusić do następnego wysiłku, wielkiego z perspektywy tego, co normalny człowiek może wytrzymać. Bark, wcześniej wybity przez jedno z widm, zapewne któreś stąd nawet, znowu ukłuł bólem, przywodząc na twarz grymas. Anioł poczuł jednak znajome mrowienie, gdy łaska Zartata przelewała się przez jego ciało i rzucił sztyletem przed siebie, celując bezpośrednio w jedno z widm. Niektórzy inni paladyni i aniołowie, Ci mniej zwracający uwagę na to, jak banalnie to brzmi, nazywali takie napełnienie oręża mocą "świętym rzutem". Funeris osobiście tych wszystkich nazw specjalnie nie lubił, ale jakkolwiek by takie coś się nazywało, ważne było to, jak działa.
Odczekał aż żelazny sztylet wróci do jego dłoni, co dało zjawom czas na zbliżenie się do Dragosaniego. Zjawom w mniejszej już ilości, jak miał nadzieję. Nie zauważył, czy została trafiona tylko jedna, ta najbardziej z prawej, czy może szarpnął po łuku również tę drugą, blisko niej. Gdy widma były już tuż-tuż, Funeris wyciągnął przed siebie obie dłonie i krzyknął: - Izeshar upishosh!, zalewając obszar tuż obok wampira blaskiem Zartata, który miał trafić pozostałe zjawy, które właśnie miały podchodzić w bezpośrednią bliskość jego przyjaciela.